wtorek, 16 lipca 2013

Zawartość lazuru w lazurze, kuchnia słońca i mule na 10 sposobów

Kiedy samolot zbliża się do lądowania w Nicei przez małe okienka widać gęsto zabudowane kurorty francuskiej riwiery schodzące do turkusowego morza, zaraz za nimi zaczynają się pagórki i coraz wyższe góry, a na horyzoncie majaczą Alpy z ośnieżonymi szczytami. Całe to bogactwo należy do Prowansji, krainy, która od wieków  przyciągała artystów i milionerów. Choć nie zaliczamy się do żadnej z tych grup, zanim przemieścimy się w głąb Prowansji, a potem do Bordeaux, zatrzymamy się na chwilę w Nicei.
Jest późne popołudnie, elewacje budynków stojących frontem do morza nabierają złotego koloru, a popołudniowe słońce nasila kolor morza. Jest teraz tak lazurowe, że chyba już bardziej nie może być, pięknie kontrastuje z białymi jachtami cumującymi w porcie.

100%  lazuru w lazurze

Na lotnisku odbieramy samochód i wraz z przyjaciółmi próbujemy dotrzeć do hotelu, co już na dzień dobry okazuje się jakąś koszmarną łamigłówką. Nicea czeka właśnie na kolarzy z Tour de France i wszystkie ważniejsze ulice wokół głównej nadmorskiej promenady są pozamykane. Na ulicach dziesiątki reklam Tour de France, ale żadnej informacji na temat objazdu do centrum, co jest irytujące, ale nie bardziej niż nawigacja, która uparcie kieruje nas w zamkniętą strefę.  Kiedy wreszcie docieramy na miejsce, zrzucamy rzeczy do hotelu i idziemy na nocny spacer. 

Mekka obżartuchów - port w Ville Franche  koło Nicei
W powietrzu czuć zapach czosnku i owoców morza. Restauracje ciągną się po obu stronach ulicy, każda ma stoliki na zewnątrz i wszystkie są zajęte. Przed gośćmi ogromne michy pełne ostryg i garnki z czarnymi małżami lub wielkie półmiski z rybami. Każdy w zachwycie obrabia swój odcinek, słychać tylko stukanie noży i widelcy o talerze. Mam wrażenie, ze cała Nicea oddaje się właśnie grzechowi wielkiego obżarstwa. Sami za chwilę zrobimy to samo…  Bo owoce morza, to jest właśnie to, co Lazurowe Wybrzeże wnosi do kuchni prowansalskiej. I trzeba też przyznać, że repertuar dań rybnych, jakie oferują tutejsze restauracje  jest naprawdę nieskończony, choć najczęściej powtarza się zupa rybna bouillabaisse i różne wersje czarnych muli.

Kuchnia południowej Francji nazywana jest cuisine du soleil (kuchnia słońca) albo cuisine de marche (kuchnia rynkowa, czy też straganowa), bo kucharzy inspiruje to, co każdego ranka trafia na rynek, a to co trafia na rynek dojrzało w prowansalskim słońcu, warzywa i owoce są więc dorodne, aromatyczne i soczyste. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu kuchnia Lazurowego Wybrzeża jest pod dużym wpływem kuchni włoskiej, co wynika z bliskiego sąsiedztwa Ligurii (takie rzeczy jak pizza i pesto są tu w ofercie wielu restauracji), a im bardziej na zachód, tym bardziej widoczne wpływy hiszpańskie i pizza ustępuje miejsca paelli oraz tancerzom flamenco.
Kiedy wreszcie znajdujemy dla siebie restaurację i zamawiamy filet z kaczki w sosie morelowym (pycha - do ugotowania po powrocie), na głównym placu, gdzie kłębią się tłumy ludzi, w powietrze idą fajerwerki dla uczczenia kolejnego etapu Tour de France.  Kelner podnosi markizę, żebyśmy lepiej widzieli wielokolorowe rozgwiazdy, które rysują się na granatowym niebie, efektowny show kończy „złoty deszcz”, a naszą kolację tarta cytrynowa – kolejna tutejsza specjalność.


Na nicejskim starym mieście przy Cours Saleya znajduje się rynek, którego nazwa wprawdzie sugeruje rynek kwiatowy, ale prawdziwy zachwyt budzą tu dopiero owoce i warzywa, nie kwiaty. W powietrzu słodki zapach melonów miesza się z brzoskwiniami i suszonymi ziołami oraz lawendą. Nie mogę oderwać oczu od zaróżowionych moreli, które wyglądają jak sztuczne, od owoców mango, z których każdy jest zapakowany w osobną siateczkę, aby się nie pogniótł, od melonów otulonych różowymi bibułkami i od kolorowych miniaturek owoców i warzyw wykonanych z masy marcepanowej.  


Miniaturki owoców i warzyw z masy marcepanowej


Znajduję też jeden, bardzo wąsko wyspecjalizowany stragan, który sprzedaje wyłącznie kwiaty cukinii (courgettes). Tu, podobnie jak we Włoszech, nadziewa się je serem i smaży w głębokim oleju. Postanawiam nieodwołalnie ugotować coś takiego zaraz po powrocie do Polski, zwłaszcza, że cukinie w moim mini ogródku właśnie zbierają się do kwitnienia. No i oliwki sprzedawane na wagę, różne odmiany: czarne, zielone, brązowe, duże małe, w zalewach z najrozmaitszymi dodatkami, nawet z pomarańczami i cynamonem. Czy Francuzi nie są kreatywni w sprawach jedzenia?




Właściciele straganów pokrzykują zachwalając swój towar, a ich okrzyki mieszają się z …. mową rosyjską. Nie da się ukryć, że to najczęściej spotykana nacja, która opanowała Niceę i pobliski Cap Ferrat – rezydencyjną dzielnicę z willami niczym z hollywoodzkich filmów. Nas też Francuzi notorycznie biorą za Rosjan, co jest dość irytujące, więc staramy się wyprowadzić rozmówców z błędu już w pierwszych słowach.
Dookoła nicejskiego rynku znajduje się ciąg restauracji, które na bieżąco przerabiają świeże produkty na piękne i pyszne potrawy. Tam znajdujemy miejsce na lunch, akurat trwa „festiwal muli” i w menu jest 10 różnych propozycji ich podania, decydujemy się na … każdy na inną wersję.




Po lunchu zalegamy na plaży i jest to dość surrealistyczne doświadczenie. Normalnie, na plaży spodziewam się kojącego szumu morza. Tu morze stoi w miejscu, nie szumi, plaża jest zatłoczona i kamienista (darmowa akupresura zapewniona), nad głowami warczą samoloty (obliczyliśmy, że startują co 3 minuty), za głowami dwupasmową Aleją Anglików śmigają samochody, autobusy i motocykle (na pewno przekraczając dozwoloną prędkość), fotograf – naciągacz ustawia jakąś parę do zdjęć w kiczowatych pozach, w plażowej restauracji 200 ml soku pomarańczowego kosztuje 9 €, a wynajęcie parasola 17€. Czy tak wygląda pogoda dla bogaczy? Jestem pewna, że nie mogłabym tu spędzić całych wakacji.  Jeśli bogaci Rosjanie spędzają tu miesiąc lub więcej, to jest to naprawdę ciężka harówa. Nam 2 dni w zupełności wystarczą. Jutro uciekamy w głąb Prowansji, liczę na więcej spokoju i sielankowych widoków.


Promenada Anglików w Nicei - tu Francja - elegancja obowiązuje cały dzień

Z Nicei zabieram ze sobą wpisaną do telefonu listę tego, co muszę ugotować po powrocie do Polski. Na czołówce tej listy jest ikona tutejszej kuchni - zupa rybna bouillabaisse. Wszystkie składniki potrzebne do jej przygotowania są do kupienia w Polsce, a przepis w następnym poście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz