Dachy w Gubbio (Umbria) |
Fragment rzymskiej fontanny |
Ogólnie, kocham wszystko, co włoskie: cudownie brzmiący język, eleganckich ludzi na ulicach, młodych donnaioli (podrywaczy) w żelowanych fryzurkach, dziewczyny w szpileczkach na skuterach, przystojnych policjantów w mundurach od Armaniego, place, pomniki, muzea, historię, która wyziera każdymi drzwiami, turkus morza i dzikie krajobrazy na Sardynii, błękit nieba na alpejskich stokach, zawsze wspaniałe cappuccino, nawet w najbardziej zapyziałych barach, targ owocowo-warzywny w toskańskim Panzano i na rzymskiej Piazza dei Fiori, małe knajpki bez angielskiego menu w Umbrii, toskańskie cyprysowe drogi, które zawsze prowadzą do jakiejś bottegi (najlepiej w Montepulciano, czy Montalcino), wieczorną passegiatę w Cefalu na Sycylii, włoskie filmy, reklamy z Monicą Bellucci, zapach piniowych drzew i cykady o każdej porze dnia...mogłabym dalej, ale gdzieś trzeba przerwać.
Montefalco w Umbrii |
Z miłości do Włoch, nawet wygiby byłego premiera oraz paskudny w smaku niesolony toskański chleb jestem skłonna traktować z przymrużeniem oka...
Kwiaty cukinii na rynku w Weronie |
A za co kocham włoską kuchnie? Za różnorodność i za to, że każdy kolejny region ma coś nowego do zaproponowania, za prostotę i bezpretensjonalność, za owoce morza na Sycylii, za stek florentyński, za bresaolę z Lombardii, za smak pomidorów i bawolej mozarelli z Campanii, za absolutnie każdy rodzaj makaronu i pierożków, za oliwki i oliwę i dziesiatki innych rzeczy, które już odkryłam, albo ich odkrycie dopiero przede mną...
Z miłości do Włoch zaczęłam uczyć się włoskiego, jako, że jest to najlepsza (jeśli nie jedyna) droga dotarcia do zdecydowanej większości kelnerów, sprzedawców i ogólnie Włochów, bo oni, z kolei, z miłości do Włoch, oczywiście, uczą się tylko włoskiego..., więc inne języki są w tym kraju mało przydatne.
Rynek na Piazza dei Fiori w Rzymie |
Reasumując, będzie więcej kuchni włoskiej, od klasyków po moje własne interpretacje i wariacje na temat klasyków podpatrzone w różnych miejscach. Bo Włochy, to obok Hiszpanii i Portugalii, kierunek podróży, który nigdy mi się nie znudzi.
Zanim podam przepis na ravioli z nadzieniem krewetkowym, podaję mój ulubiony zestaw muzyczno-filmowo literacki, kojarzący się z Włochami, który gorąco polecam:
książki: Mario Puzo - Ojciec chrzestny, Rodzina Borgiów, Sycylijczyk, Irving Stone - Udręka i ekstaza, Giuseppe Tomasi di Lampedusa - Lampart, Dario Castagno - Za dużo słońca Toskanii (nie mylić z Pod słoncem Toskanii)
autor: Tiziano Terzani
filmy: Ojciec chrzestny, Utalentowany Pan Ripley, Malena, Tygrys i śnieg, Okna, Rzymskie Wakacje, Ukryte Pragnienia, serial Ośmiornica,
muzyka: kompilacje chilloutowe - The sound of Milano Fashion (1-7), Roma alta moda (1-6)
O Mamma Mia!!! Poczułam się przez chwilę, jak we Włoszech: cóż za cudowne uczucie....Nareszcie włoskie klimaty zawitały na tym ciekawym i inspirującym blogu :-)Tego mi tu właśnie brakowało, gdyż, podobnie, jak Autorka - zakochana jestem we włoskiej kuchni, choć bez porównania mniej doświadczeń i podróży po Italii mam na swoim koncie....Ale prawdziwą, neapolitańską pizzę miałam ogromną przyjemność wcinać kilkakrotnie w wiekowych, z tradycjami rodzinnymi, pizzeriach, które polecił nam przesympatyczny właściciel mieszkania, w którym zatrzymaliśmy się w Neapolu, gdyby nie on - nigdy byśmy tam nie trafili.....ależ to były uczty, mniam.... i też mogłabym tak pisać i pisać i pisać, ale dość: powiem tylko dla uwiarygodnienia mojej miłości - popełniłam dziś z wielką przyjemnością deser włoski w/g Autorki bloga i jestem bardzo ukontentowana; mniam, rabarbarowa wersja panna cotty - rozaniela......dziękuję !!!
OdpowiedzUsuń