sobota, 28 grudnia 2013
Święta, święta i po świętach
W Świętach Bożego Narodzenia najfajniejsze jest czekanie. To trochę, jak z podróżami, najprzyjemniej jest marzyć, czekać, planować szczegóły, czytać o miejscach, które chce się zobaczyć, a kiedy przychodzi moment wyjazdu, pozostaje ciężka harówa, żeby zrealizować założony program, przynajmniej w przypadku niektórych dłuższych i dalszych wyjazdów organizowanych samodzielnie bez pomocy biura podróży.
Ze Świętami jest podobnie. W tym roku, mniej więcej w połowie listopada usłyszałam od kogoś "zobacz, dopiero niedawno były święta, a już niedługo następne". Pomyślałam, to dobrze, bo właśnie czekanie na nie jest fajne. Nie powiem, wkurzają mnie do bólu kolędy grane w supermarketach dzień po tym, jak z regałów znikną znicze, no bo bez przesady, jeszcze prawie 2 miesiące... Jeszcze bardziej denerwują mnie reklamy, z których co druga epatuje banałem na melodię jednej z trzech najbardziej popularnych kolęd (jesli można tak je nazwać) amerykańskich.
Ale w grudniu bez problemu daję się ponieść ogólnym emocjom świątecznym. Pieczemy ze znajomymi pierniczki i ciasteczka, nie koniecznie na Święta, raczej, żeby zrobić atmosferę i spędzić czas inaczej, niż zwykle. To taka nasza nowa tradycja, która nasuwa mi na myśl cytat z mojej ulubionej lektury z dzieciństwa - Rekreacje Mikołajka. W jednym z opowiadań Mikołajek pisze: "Dziś są mamy imieniny, więc JAK CO ROKU OD ZESZŁEGO ROKU, bo przedtem byłem na to za mały, kupiłem jej bukiet kwiatów..." A więc my też, jak co roku od zeszłego roku..., ale z mocnym postanowieniem kontynuacji... Im bliżej Świąt, tym przygotowania bardziej mnie pochłaniają. Planując menu, staram się zawsze dodać jakąś nowość, myślę, kombinuję, by na końcu usłyszeć: nie kombinuj, Święta, to tradycja, musi być, to, co zawsze... i zrób niewiarygodnie dużo barszczu... No i jest, to, co zawsze, w tym barszcz (oczywiście, niewiarygodnie dużo), żadna grzybowa, czy rybna w ten dzień nie ma szans się przebić.
Kilka dni przed Świętami zaczyna się zdejmowanie z najwyższych regałów w piwnicy wielkich kartonów z ozdobami świątecznymi, jakoś łatwo mi to przychodzi... Nie dziwi mnie wcale, że jak co roku, jakiś sznur lampek choinkowych nie działa, przecież tak jest zawsze, całe ubiegłe Święta działał, a teraz nie działa i to też jest częścią tradycji. Ozdoby trafiają w różne miejsca w domu i przed domem. Na kilka dni przed Świętami dom w pełnym rynsztunku, gotowy uczestniczyć w magii tych 3 grudniowych dni, na dwa dni przed Świętami w gotowości jest choinka, robię jeszcze stroik na stół z dużych szyszek i świec i już mogę zająć się kuchnią. Przedswiąteczną tradycją jest też coroczne uzgadnianie z moją mamą, że "w tym roku robimy mniej jedzenia na Święta, żeby tyle nie zostało...", nie muszę dodawać, że zawsze kończy się tak samo, zostaje... Dzień przed Wigilią w całym domu pachnie już kapustą, barszczem i piernikiem, te zapachy są nieodłącznym elementem czekania na święta.
Wreszcie przychodzi ten dzień i pierwsza gwiazdka, schodzi się rodzina i wszyscy razem poddajemy się świątecznej magii. Jest uroczyście i wyjątkowo, tylko aura jakaś nietradycyjna. W ogrodzie pachnie lawendą (nie było jeszcze mrozów z prawdziwego zdarzenia, więc jeszcze kwitnie), w drodze na pasterkę śnieg nie skrzypi pod butami, nawet przechowywanie garnków z jedzeniem na tarasie jest problematyczne. W maju był listopad, to w grudniu - marzec albo coś podobnego.
Święta mijają, jak chwila i trzeba wrócic do rzeczywistości. A rzeczywistość jest taka sama, jak co roku o tej porze: resztki jedzenia, na które nie ma się już ochoty (najchętniej poszłabym dzisiaj w pyry z gzikiem), pełno suchych igieł pod choinką (a niby była świeżo wycięta), obrusy do prania, góry papierów od prezentów do uprzątnięcia. I do tego przed nami rozbieranie choinki i sprzątanie wszystkich ozdób. I, jak zawsze, będzie tak, że przy zdejmowaniu bombek opadnie z choinki duża część igieł, a zanim ją wystawię na dwór, w drzwiach od tarasu poleci reszta (choinka jest bardzo szeroka).
Znowu trzeba będzie chować ozdoby do wielkich kartonów, zwijać sznury lampek, które przed następnym ubieraniem choinki będą niemiłosiernie splątane, jak zawsze (ciekawe, który przestanie działać przez ten rok odsiadki w kartonie, gdybym to wiedziała, od razu bym go wyrzuciła). I znowu trzeba będzie pakować pudła na najwyższe regały w piwnicy.
Tłumaczę sobie, że wszystkie te mało emocjonujące prace poświąteczne są konieczne, żeby można było z czystym sumieniem rozpocząć oczekiwanie na następne Święta. Zleci raz dwa..., jeszcze tylko 10 miesięcy i znowu usłyszymy kolędy w supermarketach, i znowu zobaczymy kolejną falę durnych reklam grających na świątecznych emocjach, i znowu TVN nada film "Witaj Świety Mikołaju" i to im wyjątkowo wybaczę, bo jest to w naszej rodzinie ulubiona komedia świąteczna i, jak wiele innych rzeczy, jest elementem czekania na święta...
Do tegorocznego menu, mimo wszystko, udało mi się przemycić drobne innowacje - nowe warianty śledzia, (o tym w następnym wpisie).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz