Przewodnik po
Prowansji kupiłam na drugi dzień po powrocie z Toskanii w 2002 roku (czyli
przed erą „Pod słońcem Toskanii”, kiedy
to Toskania była jeszcze czysto włoska, nieskażona cudzoziemcami poszukującymi
ruder do remontu, prawdziwa i autentyczna). Zakup przewodnika po Prowansji
wzmocnił we mnie przekonanie, że najszybciej, jak to możliwe, najlepiej za rok,
odwiedzimy ten region. W mojej świadomości powstało też irracjonalne
przekonanie o podobieństwach Prowansji do Toskanii, o małych miasteczkach na wzgórzach,
historii wyglądającej zza każdego rogu, balkonach obsypanych kwiatami,
pagórkowatych krajobrazach nabierających złotej poświaty w popołudniowym
słońcu, na tle której jedynym zielonym akcentem są strzeliste cyprysy,
wreszcie, o sympatycznych, uśmiechniętych mieszkańcach celebrujących codziennie
swoją dolce vita i pysznej niepowtarzalnej lokalnej kuchni.
Zderzenie moich
wyobrażeń z rzeczywistością nastąpiło dopiero w tym roku. Nie, nie było to
bolesne zderzenie, jednak, powiem szczerze, na wiele spraw swój pogląd musiałam
zrewidować.
A – artyści i anchoiade
Artyści, a w
szczególności malarze kochali Prowansję. Inspirowało ich niezwykłe światło, w którym
prowansalskie krajobrazy nabierały niezwykłej urody. Wielu artystów
zatrzymywało się tu na dłużej lub krócej, wśród nich Monet, Renoir, Chagall,
Picasso i Van Gogh. Po lekturze 'Pasji życia", z największą chęcią zobaczyłabym
tu ślady Van Gogha. Jego pobyt w Arles trwał tylko 15 miesięcy, ale był to
najbardziej płodny okres jego twórczości, bo namalował przez ten czas ponad 300
płócien. Niestety, żadna z jego prac nie pozostała w mieście – rozczarowanie
numer 1.
Anchoiade, to
pasta do kanapek wykonana z oliwy, czosnku i filecików anchovies z dodatkiem
cytryny i/lub pietruiszki. Prowansja jest ważnym producentem tych małych rybek
o wyrazistym smaku, a kuchnia prowansalska szeroko z nich korzysta dodając je
m. in. do sosów mięsnych, warzyw i sałatek.
B – bule.
Gra w bule, czyli
w petanque albo po polsku w petankę, to we Francji sport narodowy. Jest
szczególnie popularna w Prowansji. Na niewybetonowanych placach każdego niemal
miasteczka spotkać można grupki starszych ludzi (głównie mężczyzn) grających w
petanque. Gra ma długą historię, bo grali w nią już legioniści rzymscy.
Petanque należy do najliczniej reprezentowanych sportów na świecie, sama
Francja ma ponad 600 tys. licencjonowanych zawodników, ale petanque na razie
nie jest dyscypliną olimpijską. Niezależnie od tego uważam, że takie podwórkowe
rozgrywki w bule są czymś bardzo sympatycznym, bo łącza w sobie element aktywności
na świeżym powietrzu z aspektem towarzyskim. Powiedziałabym nawet, że gra w
bule zbliża ludzi nie gorzej niż budka z piwem…
C – Camarque
Camargue, to
płaska, mało zaludniona kraina w zachodniej części Prowansji polecana przez
przewodnik jako atrakcja no 1. Obejmuje
ona słone błota, mokradła, pastwiska i wydmy. Kiedy dojeżdżamy do
miejscowości Stes Maries de la Mer przecinając rejon Camargue z północy na
południe, mijamy liczne pastwiska, na których pasą się byki oraz dzikie konie.
Byki z Camargue są znane sympatykom corridy, ponieważ te najbardziej dorodne
przeznaczane są do walk, a największe z nich sprzedaje się do Hiszpanii. Z kolei konie z Camargue, to rasa o wyjątkowo
szlachetnej urodzie, ich sierść bieleje między czwartym a szóstym rokiem życia,
więc wszystkie dorosłe konie są białe. Kiedy wjeżdżamy do Stes Maries, nie
możemy oprzeć się wrażeniu, że to miasto, jakby żywcem wyjęte z filmu
Desperado. Surowe, zaryglowane przed upałem parterowe domy, mieszkańcy o
urodzie raczej latynoskiej, niż francuskiej. Jedynym francuskim akcentem jest trwająca na głównym placu miasteczka rozgrywka w bule.
Kiedy siadamy w restauracji na
lunch okazuje się, że połowa menu, to dania hiszpańskie (jemy krewetki z
szafranowym aioli), z pobliskiej areny słychać okrzyki publiczności kibicującej
bykom podczas właśnie trwającej walki, a przed restauracją zatrzymuje się
samochód z ciemnymi szybami, z którego wysiada kopia Antonia Banderasa z
wielkim pokrowcem na gitarę (i mam nadzieję, ze w środku też jest gitara), drugi podobny Banderas wita się z pierwszym
całusem i razem wchodzą do środka. Kelner tłumaczy, że w Stes Maries popularna
jest kultura cygańska, a ta dwójka będzie miała wieczorem występ dla gości.
Kamień z serca…
Poza bykami i
końmi Camarque słynie także z ptactwa, które licznie żeruje na okolicznych bagnach. Wśród innych
rzadkich okazów, największą atrakcją są flamingi. 10 tysiecy par flamingów
odbywa lęgi w Camargue.
Plan naszej wycieczki zakłada wypożyczenie rowerów i
pokonanie nimi kilkunastokilometrowej laguny oddzielającej bagna od morza. Kiedy
stawiamy się w wypożyczalni rowerów, na rozmowy z nami zostaje wydelegowana
specjalna przedstawicielka tego interesu o wyglądzie kowbojki, ale za to biegła w angielskim. Na dzień dobry spotykamy
się z odmową, mimo, że na placu pełno rowerów. Dlaczego? Bo za 2 godziny
zamykamy. To pożyczymy rowery na 2 godziny. „No way” – słyszymy i nie wierzymy
naszym uszom, bo podobnie asertywnego potraktowania się nie spodziewaliśmy, nie
próbujemy dalszych negocjacji. O arogancji Francuzów wiedziałam od dawna… Odwracamy
się na pięcie i postanawiamy iść na lagunę pieszo. Pokonujemy spory kawałek
drogi po drodze oglądając to, co chcieliśmy zobaczyć z rowerów, w tym flamingi.
Mijamy też jedną wątpliwą atrakcję – gigantyczne betonowe miejsce parkingowe
dla camperów, na którym samochody campingowe stoją w odległości 1 m od siebie, a
w tych jednometrowych przerwach odbywa się gotowanie lub konsumowanie kolacji.
Czy nie można było tu zrobić regularnego campingu z zieloną trawą? Nie po raz
pierwszy we Francji nachodzi mnie myśl, że turysta w tym kraju, to jakiś
paskudny intruz i nie ma co mu życia ułatwiać.
Wracamy plażą do
samochodu, po drodze kupujemy sól z Camargue i odjeżdżamy, do hotelu mamy ponad
300 km (Prowansja jest rozległa).
No…, niby ciekawe
miejsce, ale… niesmak pozostał…
D – des Seigneurs
Oberża o
powyższej nazwie w miejscowości Vence , to dla mnie najbardziej warte zapamiętania
miejsce, jeśli chodzi o jedzenie, choć ogólnie jedzenie jest pyszne w zdecydowanej większości
restauracji w tym regionie. To miejsce miało coś jeszcze poza doskonałą kuchnią
(rekomendacja Michelina wisi na drzwiach wejściowych, ale we Francji, to prawie
jak naklejki informujące o akceptowaniu kart Visa w Polsce). To miejsce było po
prostu gościnne i to się czuło od samego wejścia. Mama z córką prowadzące tę
restaurację i mały hotelik na piętrze uśmiechnięte i życzliwe w niewymuszony
sposób i do tego mówią po angielsku. Spotkać te trzy rzeczy w jednym miejscu we Francji –
bezcenne…
Składamy
zamówienie i zaraz potem na stole pojawia się niespodziewane „czekadełko” – od
szefa kuchni. Pyszny mus szparagowy z kozim serkiem podany w mikroskopijnym
słoiczku z malutką grzanką. W Polsce
mało która restauracja ma taki zwyczaj, a jeśli już ma, to jej kreatywność z
reguły nie wykracza poza pieczywo i ziołowe masło lub oliwę. Tutaj, to było coś
specjalnego, coś własnego, coś innego – arcydzieło.
Wkrótce potem dostajemy zamówione smażone kwiaty
cukinii, carpaccio z małży św. Jakuba z truflami, pieczoną cielęcinę,
jagnięcinę, doradę z warzywami i nie pamiętam, co jeszcze. Każdy bierze co
innego, żebyśmy mieli więcej możliwości degustowania, do tego czerwone wino. No
i deser, nazwa deseru nie zapowiada takiego rarytasu, jaki dostajemy. „Wybór
kremów brulee” okazuje się w rzeczywistości porcją 4 małych kremików brulee, z
których każdy ma inną nutę smakową: klasyczną, cynamonową, imbirową i
lawendową. Wszystko podane tak pięknie, że aż szkoda ruszyć. Poezja! Na koniec dostajemy z moją przyjaciółką po
różyczce od właścicieli, a moja lista „rzeczy do ugotowania” wydłuża się znacząco.
F – Fragonard
Fragonard, to
zdecydowanie najpiękniejsza marka kosmetyczna, jaką znam. Na sklep tej marki
trafiliśmy w Nicei i St Paul de Vence. Jest to rodzinna firma, którą prowadzi
już trzecie pokolenie, żadna korporacja, której produkty można dostać na każdym
lotnisku i wszędzie takie same. Fragonard ma bardziej butikowy charakter. Marka
pochodzi z Grassse (25 km na północ od Nicei), które jest sercem przemysłu
perfumeryjnego we Francji (część akcji
Pachnidła ma miejsce właśnie tu). Fragonard produkuje kosmetyki tradycyjnymi
metodami wykorzystując nieskończone bogactwo prowansalskich kwiatów (lawenda,
pomarańcz, cytryna, werbena, prowansalski jaśmin, róża i dziesiątki innych),
dodając do nich tchnienie nowoczesności, czy to w zakresie formy, czy też
opakowania. Tak więc, produkty Fragonard
nie wyglądają jak ze starej mydlarni – siermiężnie i w sposób „babciny”. Każde
mydło, czy perfumy, to małe arcydzieło. W końcu nazwa Fragonard została nadana
marce na cześć XVIII wiecznego malarza urodzonego w Grasse, a to do czegoś
zobowiązuje.
Trudno nam wyjść
z tego sklepu. Lotniskowe wagi Easy Jeta zawyją z rozpaczy jak poczują ciężar
naszych walizek.
G – Gorges du Verdon, to przełomy rzeki Verdon zaliczane do największych
cudów natury we Francji, a przez nasz przewodnik sklasyfikowane jako atrakcja Prowansji no 2. Rzeka wyżłobiła w skałach wąwóz o wysokości osiągającej
miejscami do 700 m. Uważa się, że Gorges du Verdon jest dla Europy
tym, czym Wielki Kanion dla Ameryki. Trochę w tym przesady, ale widokowo jest
to naprawdę coś. Wąwóz można objechać samochodem drogą prowadzącą po
płaskowyżu, z której rzekę da się obserwować tylko z punktów widokowych albo
inną drogą prowadzącą nieco niżej i bliżej rzeki. Obie potwornie kręte i
wąskie. Wybieramy tę drugą, by więcej widzieć, ale po ujechaniu kilkunastu
kilometrów okazuje się, że dalszy odcinek drogi jest zamknięty, o czym ktoś
zapomniał poinformować przy wjeździe na nią. Wracamy jak niepyszni do punktu
wyjścia i jedziemy „górą”, ale tam okazuje się, że punkty widokowe też ktoś
zapomniał oznaczyć, w rezultacie stajemy co chwila na tzw. czuja, żeby coś
zobaczyć (turysta we Francji, to natrętny intruz, mówiłam już). Widok z góry rzeczywiście
zapiera dech, skalne ścianki o wysokości kilkuset metrów skrywają cienką
szmaragdową strużkę rzeki Verdon, zieleń dookoła przypomina maj w Polsce, dzika
przyroda i prawie brak ludzi (jak widać nonszalancja Francuzów w zakresie
troski o turystów osiągnęła swój cel, ale ma to swoje plusy).
H – herbes de Provence, to znane w Polsce zioła prowansalskie, ale nie
jest to jedna roślina, jak niektórzy mogą myśleć, jest to kompozycja, na którą
składają się najbardziej aromatyczne zioła Prowansji: rozmaryn, bazylia,
tymianek, szałwia lekarska, mięta pieprzowa, cząber ogrodowy, oregano i
majeranek. Jak widać, taką mieszankę można stworzyć samemu z rosnących w Polsce
ziół i w tym roku mam zamiar to zrobić.
ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz