poniedziałek, 29 lipca 2013

Mój subiektywny alfabet Prowansji - od anchoiade do herbes de Provence

Przewodnik po Prowansji kupiłam na drugi dzień po powrocie z Toskanii w 2002 roku (czyli przed erą  „Pod słońcem Toskanii”, kiedy to Toskania była jeszcze czysto włoska, nieskażona cudzoziemcami poszukującymi ruder do remontu, prawdziwa i autentyczna). Zakup przewodnika po Prowansji wzmocnił we mnie przekonanie, że najszybciej, jak to możliwe, najlepiej za rok, odwiedzimy ten region. W mojej świadomości powstało też irracjonalne przekonanie o podobieństwach Prowansji do Toskanii, o małych miasteczkach na wzgórzach, historii wyglądającej zza każdego rogu, balkonach obsypanych kwiatami, pagórkowatych krajobrazach nabierających złotej poświaty w popołudniowym słońcu, na tle której jedynym zielonym akcentem są strzeliste cyprysy, wreszcie, o sympatycznych, uśmiechniętych mieszkańcach celebrujących codziennie swoją dolce vita i pysznej niepowtarzalnej lokalnej kuchni.

Zderzenie moich wyobrażeń z rzeczywistością nastąpiło dopiero w tym roku. Nie, nie było to bolesne zderzenie, jednak, powiem szczerze, na wiele spraw swój pogląd musiałam zrewidować.

A – artyści i anchoiade
Artyści, a w szczególności malarze kochali Prowansję. Inspirowało ich niezwykłe światło, w którym prowansalskie krajobrazy nabierały niezwykłej urody. Wielu artystów zatrzymywało się tu na dłużej lub krócej, wśród nich Monet, Renoir, Chagall, Picasso i Van Gogh. Po lekturze 'Pasji życia", z największą chęcią zobaczyłabym tu ślady Van Gogha. Jego pobyt w Arles trwał tylko 15 miesięcy, ale był to najbardziej płodny okres jego twórczości, bo namalował przez ten czas ponad 300 płócien. Niestety, żadna z jego prac nie pozostała w mieście – rozczarowanie numer 1.


Anchoiade, to pasta do kanapek wykonana z oliwy, czosnku i filecików anchovies z dodatkiem cytryny i/lub pietruiszki. Prowansja jest ważnym producentem tych małych rybek o wyrazistym smaku, a kuchnia prowansalska szeroko z nich korzysta dodając je m. in. do sosów mięsnych, warzyw i sałatek.

B – bule.
Gra w bule, czyli w petanque albo po polsku w petankę, to we Francji sport narodowy. Jest szczególnie popularna w Prowansji. Na niewybetonowanych placach każdego niemal miasteczka spotkać można grupki starszych ludzi (głównie mężczyzn) grających w petanque. Gra ma długą historię, bo grali w nią już legioniści rzymscy. Petanque należy do najliczniej reprezentowanych sportów na świecie, sama Francja ma ponad 600 tys. licencjonowanych zawodników, ale petanque na razie nie jest dyscypliną olimpijską. Niezależnie od tego uważam, że takie podwórkowe rozgrywki w bule są czymś bardzo sympatycznym, bo łącza w sobie element aktywności na świeżym powietrzu z aspektem towarzyskim. Powiedziałabym nawet, że gra w bule zbliża ludzi nie gorzej niż budka z piwem… 



C – Camarque
Camargue, to płaska, mało zaludniona kraina w zachodniej części Prowansji polecana przez przewodnik jako atrakcja no 1. Obejmuje  ona słone błota, mokradła, pastwiska i wydmy. Kiedy dojeżdżamy do miejscowości Stes Maries de la Mer przecinając rejon Camargue z północy na południe, mijamy liczne pastwiska, na których pasą się byki oraz dzikie konie. Byki z Camargue są znane sympatykom corridy, ponieważ te najbardziej dorodne przeznaczane są do walk, a największe z nich sprzedaje się do Hiszpanii.  Z kolei konie z Camargue, to rasa o wyjątkowo szlachetnej urodzie, ich sierść bieleje między czwartym a szóstym rokiem życia, więc wszystkie dorosłe konie są białe. Kiedy wjeżdżamy do Stes Maries, nie możemy oprzeć się wrażeniu, że to miasto, jakby żywcem wyjęte z filmu Desperado. Surowe, zaryglowane przed upałem parterowe domy, mieszkańcy o urodzie raczej latynoskiej, niż francuskiej. Jedynym francuskim akcentem jest trwająca  na głównym placu miasteczka rozgrywka w bule. 


Kiedy siadamy w restauracji na lunch okazuje się, że połowa menu, to dania hiszpańskie (jemy krewetki z szafranowym aioli), z pobliskiej areny słychać okrzyki publiczności kibicującej bykom podczas właśnie trwającej walki, a przed restauracją zatrzymuje się samochód z ciemnymi szybami, z którego wysiada kopia Antonia Banderasa z wielkim pokrowcem na gitarę (i mam nadzieję, ze w środku też jest gitara),  drugi podobny Banderas wita się z pierwszym całusem i razem wchodzą do środka. Kelner tłumaczy, że w Stes Maries popularna jest kultura cygańska, a ta dwójka będzie miała wieczorem występ dla gości. Kamień  z serca…
Poza bykami i końmi Camarque słynie także z ptactwa, które licznie  żeruje na okolicznych bagnach. Wśród innych rzadkich okazów, największą atrakcją są flamingi. 10 tysiecy par flamingów odbywa lęgi w Camargue. 



Plan naszej wycieczki zakłada wypożyczenie rowerów i pokonanie nimi kilkunastokilometrowej laguny oddzielającej bagna od morza. Kiedy stawiamy się w wypożyczalni rowerów, na rozmowy z nami zostaje wydelegowana specjalna przedstawicielka tego interesu o wyglądzie kowbojki, ale za to biegła w angielskim. Na dzień dobry spotykamy się z odmową, mimo, że na placu pełno rowerów. Dlaczego? Bo za 2 godziny zamykamy. To pożyczymy rowery na 2 godziny. „No way” – słyszymy i nie wierzymy naszym uszom, bo podobnie asertywnego potraktowania się nie spodziewaliśmy, nie próbujemy dalszych negocjacji. O arogancji Francuzów wiedziałam od dawna… Odwracamy się na pięcie i postanawiamy iść na lagunę pieszo. Pokonujemy spory kawałek drogi po drodze oglądając to, co chcieliśmy zobaczyć z rowerów, w tym flamingi. Mijamy też jedną wątpliwą atrakcję – gigantyczne betonowe miejsce parkingowe dla camperów, na którym samochody campingowe stoją w odległości 1 m od siebie, a w tych jednometrowych przerwach odbywa się gotowanie lub konsumowanie kolacji. Czy nie można było tu zrobić regularnego campingu z zieloną trawą? Nie po raz pierwszy we Francji nachodzi mnie myśl, że turysta w tym kraju, to jakiś paskudny intruz i nie ma co mu życia ułatwiać.
Wracamy plażą do samochodu, po drodze kupujemy sól z Camargue i odjeżdżamy, do hotelu mamy ponad 300 km (Prowansja jest rozległa).
No…, niby ciekawe miejsce, ale… niesmak pozostał…


D – des Seigneurs
Oberża o powyższej nazwie w miejscowości Vence , to dla mnie najbardziej warte zapamiętania miejsce, jeśli chodzi o jedzenie, choć ogólnie jedzenie jest pyszne w zdecydowanej większości restauracji w tym regionie. To miejsce miało coś jeszcze poza doskonałą kuchnią (rekomendacja Michelina wisi na drzwiach wejściowych, ale we Francji, to prawie jak naklejki informujące o akceptowaniu kart Visa w Polsce). To miejsce było po prostu gościnne i to się czuło od samego wejścia. Mama z córką prowadzące tę restaurację i mały hotelik na piętrze uśmiechnięte i życzliwe w niewymuszony sposób i do tego mówią po angielsku. Spotkać te trzy rzeczy w jednym miejscu we Francji  – bezcenne…
Składamy zamówienie i zaraz potem na stole pojawia się niespodziewane „czekadełko” – od szefa kuchni. Pyszny mus szparagowy z kozim serkiem podany w mikroskopijnym słoiczku z malutką grzanką.  W Polsce mało która restauracja ma taki zwyczaj, a jeśli już ma, to jej kreatywność z reguły nie wykracza poza pieczywo i ziołowe masło lub oliwę. Tutaj, to było coś specjalnego, coś własnego, coś innego – arcydzieło.
 Wkrótce potem dostajemy zamówione smażone kwiaty cukinii, carpaccio z małży św. Jakuba z truflami, pieczoną cielęcinę, jagnięcinę, doradę z warzywami i nie pamiętam, co jeszcze. Każdy bierze co innego, żebyśmy mieli więcej możliwości degustowania, do tego czerwone wino. No i deser, nazwa deseru nie zapowiada takiego rarytasu, jaki dostajemy. „Wybór kremów brulee” okazuje się w rzeczywistości porcją 4 małych kremików brulee, z których każdy ma inną nutę smakową: klasyczną, cynamonową, imbirową i lawendową. Wszystko podane tak pięknie, że aż szkoda ruszyć. Poezja!  Na koniec dostajemy z moją przyjaciółką po różyczce od właścicieli, a moja lista „rzeczy do ugotowania” wydłuża się znacząco.



F – Fragonard
Fragonard, to zdecydowanie najpiękniejsza marka kosmetyczna, jaką znam. Na sklep tej marki trafiliśmy w Nicei i St Paul de Vence. Jest to rodzinna firma, którą prowadzi już trzecie pokolenie, żadna korporacja, której produkty można dostać na każdym lotnisku i wszędzie takie same. Fragonard ma bardziej butikowy charakter. Marka pochodzi z Grassse (25 km na północ od Nicei), które jest sercem przemysłu perfumeryjnego we Francji  (część akcji Pachnidła ma miejsce właśnie tu). Fragonard produkuje kosmetyki tradycyjnymi metodami wykorzystując nieskończone bogactwo prowansalskich kwiatów (lawenda, pomarańcz, cytryna, werbena, prowansalski jaśmin, róża i dziesiątki innych), dodając do nich tchnienie nowoczesności, czy to w zakresie formy, czy też opakowania. Tak więc,  produkty Fragonard nie wyglądają jak ze starej mydlarni – siermiężnie i w sposób „babciny”. Każde mydło, czy perfumy, to małe arcydzieło. W końcu nazwa Fragonard została nadana marce na cześć XVIII wiecznego malarza urodzonego w Grasse, a to do czegoś zobowiązuje.
Trudno nam wyjść z tego sklepu. Lotniskowe wagi Easy Jeta zawyją z rozpaczy jak poczują ciężar naszych walizek.



G – Gorges du Verdon, to przełomy rzeki Verdon zaliczane do największych cudów natury we Francji, a przez nasz przewodnik sklasyfikowane jako atrakcja Prowansji no 2. Rzeka wyżłobiła w skałach wąwóz o wysokości osiągającej miejscami do 700 m. Uważa się, że Gorges du Verdon jest dla Europy tym, czym Wielki Kanion dla Ameryki. Trochę w tym przesady, ale widokowo jest to naprawdę coś. Wąwóz można objechać samochodem drogą prowadzącą po płaskowyżu, z której rzekę da się obserwować tylko z punktów widokowych albo inną drogą prowadzącą nieco niżej i bliżej rzeki. Obie potwornie kręte i wąskie. Wybieramy tę drugą, by więcej widzieć, ale po ujechaniu kilkunastu kilometrów okazuje się, że dalszy odcinek drogi jest zamknięty, o czym ktoś zapomniał poinformować przy wjeździe na nią. Wracamy jak niepyszni do punktu wyjścia i jedziemy „górą”, ale tam okazuje się, że punkty widokowe też ktoś zapomniał oznaczyć, w rezultacie stajemy co chwila na tzw. czuja, żeby coś zobaczyć (turysta we Francji, to natrętny intruz, mówiłam już). Widok z góry rzeczywiście zapiera dech, skalne ścianki o wysokości kilkuset metrów skrywają cienką szmaragdową strużkę rzeki Verdon, zieleń dookoła przypomina maj w Polsce, dzika przyroda i prawie brak ludzi (jak widać nonszalancja Francuzów w zakresie troski o turystów osiągnęła swój cel, ale ma to swoje plusy).





H – herbes de Provence, to znane w Polsce zioła prowansalskie, ale nie jest to jedna roślina, jak niektórzy mogą myśleć, jest to kompozycja, na którą składają się najbardziej aromatyczne zioła Prowansji: rozmaryn, bazylia, tymianek, szałwia lekarska, mięta pieprzowa, cząber ogrodowy, oregano i majeranek. Jak widać, taką mieszankę można stworzyć samemu z rosnących w Polsce ziół i w tym roku mam zamiar to zrobić. 

ciąg dalszy nastąpi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz