Dzisiejszy
poranek nad Bałtykiem znowu rześki, ale już nieco cieplejszy niż wczoraj, a do
tego pełne słońce i zero chmur. W tak pięknych okolicznościach przyrody jadę do
portu w Dziwnowie po ryby. W słońcu port wygląda malowniczo jak nigdy. Spokojna
woda odbija błękit nieba.
Przy nabrzeżu stoi kilka małych kutrów i jeden duży,
na którym właśnie trwa przeładunek ryb do samochodu chłodni. Już za kilka dni
będzie je można kupić w hipermarketach całej Polski J
Podchodzę do
jednego z małych kutrów, na nim 3 rybaków o wyraźnie przypisanych rolach: szef
sprzedaży, szef marketingu i główny księgowy. Ten pierwszy waży i pakuje ryby,
ten drugi przewieszony przez burtę zachwala towar, a ten trzeci zgarnia kasę do
emaliowanego kubka. Wybór ryb całkiem przyjemny: dorsze, śledzie, flądry, okonie
i witlinki. „Co to ten witlinek?” – pytam. "Pani, to jest kuzyn dorsza, ale
smaczniejszy, nie ma lepszej ryby” – odpowiada szef marketingu, a po chwili
szef sprzedaży pakuje mi 3 dorodne okazy – razem 2 kg (mimo zdrobniałej nazwy
ta ryba jest naprawdę duża), a 19 pln ląduje w emaliowanym kubeczku głównego
księgowego. Wsiadam do samochodu i wracam z 3 kuzynami dorsza całą drogę zastanawiając
się, jak przyrządzić takiego witlinka, którego nigdy nie miałam w rękach.
Tu własnie szef marketingu |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz