Domki budnicze na Starym Rynku |
Kiedy przyjechałam na studia do Poznania ( z niedaleka, bo z Kalisza - miasta ze wszystkich w Polsce najstarszego), wiele rzeczy mnie dziwiło. To, że na przystankach autobusowych ludzie stoją w cieniutkiej kolejce, to że, jak ktoś szedł do sklepu, to mówił, że do składu, a jak mówił, że do sklepu, to szedł do piwnicy. Mieszkałam wtedy z koleżankami, mówiąc po poznańsku, "na pokoju" u pana Zenka, starszego człowieka, który wynajmował całe piętro domu na poznańskich Ogrodach. Pan Zenek był przykładem Poznaniaka, jak wzorzec z Sevre. Każde zdanie zaczynał od "tej", w niedzielę oblekał ancug, a jak było zimno, to i mantel, szedł na szagę przez Ogrody do kościoła, a po mszy do cukierni, gdzie za bejmy z emerytury kupował słodkie. Raz w tygodniu jeździł swoją turkusową furą (uważając na szkiełów) na rynek, gdzie kupował korbol, szabel, pyry i wuchtę innych rzeczy. Pan Zenek znał wszystkich w Poznaniu i był w stanie załatwić wszystko... i w ogóle gość był z niego fifny i w porządku. Jego okrągła sznupa z wydatną kluką cały czas się kielczyła, choć trudno odmówić mu tego, że był też trochę frechowny. Latem pozwalał nam obrywać w jego ogrodzie świętojanki, redyski, sznytloch i drzuzgawki, a raz na jakiś czas zapraszał nas - swoich lokatorów, na przyjęcie, na którym stół uginał się od chabasu, galartu, domowej leberki i kaszoku, a Pan Zenek sypał dowcipami. To były imprezy na poziomie, bez żadnej poruty. Po kolacji Pan Zenek wypalał ćmika, wypijał kieliszek koniaku, zaczynał blubrać jak Stary Marych i bręczeć, że robimy gemelę w kuchni i, że za późno chodzimy spać... To była pora, żeby wysłać go do wyra.
Biblioteka Raczyńskich na Placu Wolności |
Od Pana Zenka uczyłam się gwary poznańskiej, ale chociaż zapamiętałam wiele słówek, nie potrafię do dzisiaj składać całych zdań. Dziś Pan Zenek już nie żyje, podobnie, jak Stary Marych i wielu innych Poznaniaków, którzy tworzyli "poznańskość" tego miasta.
Rogal marciński, aby mógł się tak nazywać, musi uzyskać certfikat Kapituły Tradycyjnego Poznańskiego Rogala Marcińskiego i jest wpisany do rejestru nazw chronioonych Unii Europejskiej. Takie czasy, ciekawe, co by na to powiedział pan Zenek.Gęsinę (świeżą) można kupić w kioskach na Rynku Jeżyckim, a przepisy wyguglać, taka nowa świecka tradycja... skoro już o tradycji mowa.
Dla współczesnych Poznaniaków, rogal, gęsina i parada św. Marcina, to bardzo młode tradycje, ale dobrze, że są, bo to one tworzą tożsamość regionalną, która jest tak bardzo widoczna w innych krajach, np. we Francji, Włoszech, czy Hiszpanii, choć i w Polsce (miło to widzieć) dowodów tożsamości regionalnej jest coraz więcej, nie tylko w Wielkopolsce.
Rzadko bywam na Świętym Marcinie, bo aktualnie, prawdę mówiąc, poza studyjnym kinem Muza, nie mam dokąd tam jeździć, ale dzisiaj pojechaliśmy. Było już po paradzie, ale tłumy nadal obecne. Największe wrażenie zrobiło na mnie wnętrze odnowionego Centrum Kultury Zamek, naprawdę ciekawa architektura.
Sama ulica natomiast przypominała kiczowaty jarmark: peruwiańska muzyka na żywo (lubię ją, ale dzisiaj, to nie na temat), stragany z oscypkami (też lubię, ale dzisiaj wolałabym coś z gęsi), tandetne błyszczące balony i rogale, rogale, rogale.... , ciekawe, że nikt na tę okazję nie wymyślił jakiegoś street fooda na bazie gęsi, może sama to kiedyś zrobię na swój użytek. Ale, jeśli tego typu atrakcje sprowadzają ne tę ulicę takie tłumy ludzi, to dobre i to. Chociaż na jeden dzień to ożywienie przyćmiło ruinę, w jaką powoli popada Święty Marcin, zaniedbane, nieoświetlone kamienice, witryny z plakatami "likwidacja sklepu", czy "obniżka na maksa" i gąszcz reklam przypominający Hong Kong w zwykły dzień wyglądają dość depresyjnie, dzisiaj nie było ich widać... Panie Prezydencie Poznania, na Świętym Marcinie jest ciągle kupa do zrobienia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz