A zima nie jest znowu taka zimna. Mówią, co prawda, że wieje i leje, ale wszystko jest kwestią odpowiedniej odzieży i butów. Przy tym szansa na zobaczenie zorzy polarnej zaciera wszelkie inne niedogodności.
Przed wyjazdem intensywnie czytam na temat wyspy. Każda kolejna lektura, a potem każdy kolejny dzień podróży wprawia mnie w większe osłupienie. Niby to wciąż Europa, ale jednak jakaś inna ta Europa tutaj...
Zacznijmy więc od faktów. 300 tysięcy mieszkańców zasiedla wyspę o powierzchni 1/3 Polski, średnia gęstość zaludnienia, to więc zaledwie 3 osoby na km kwadratowy, ale to tylko statystyka, bowiem w samym Reykjaviku mieszka prawie połowa ludności, reszta ma więc na swój użytek tych kilometrów kwadratowych znacznie więcej. W efekcie, skupiska mieszkańców o liczbie przekraczającej 200 osób, to już w sensie administracyjnym miasta. W takim właśnie "mieście" na południu wyspy (Vik) mamy swoją pierwsza bazę.
Vik, 293 mieszkańców |
Pierwsze zderzenie z północnym światłem |
Południe i Zachód, to najbardziej ucywilizowana część wyspy. Podróżuje się tu dość łatwo. Droga główna, która jest fragmentem ringu objeżdżającego całą wyspę (jego łączna długość, to ponad 1300 km) jest asfaltowa, równa jak stół, dobrze oznaczona, stacje benzynowe w rozsądnych odległościach, turyści z kolei w ilościach śladowych, nawet w miejscach powszechnie uważanych za atrakcję turystyczną. Nic więc nie przeszkadza rozglądać się dookoła i wpadać na przemian w zachwyt i zdziwienie.
Naprawdę jest się czym zachwycać. Tu muszę się ponownie powołać na fakty, gdyż mało który kraj może pochwalić się takim bogactwem natury. Na Islandii jest bowiem 10.000 wodospadów, 15 aktywnych wulkanów i 5 lodowców, z czego trzy są największe w Europie. Codziennie w kilku miejscach Islandii następuje jakieś większe lub mniejsze trzęsienie ziemi. Jednym z większych bogactw naturalnych jest… ciepła woda, której nadmiar używa się do podgrzewania ulic i chodników, ogrzewania mieszkań oraz upraw szklarniowych. Dzięki takiej obfitej dostępności źródeł geotermalnych w każdym regionie można natrafić na naturalne baseny geotermalne, w których Islandczycy spędzają dużą część swojego życia, także towarzyskiego.
To jeszcze nie wszystko, na Islandii znajduje się 1/3 lawy całego świata i pokrywa ona 11% powierzchni wyspy. Pamiętacie słynny wybuch wulkanu o dźwięcznej nazwie Eyjafiallajokull, który przed kilkoma laty sparaliżował ruch lotniczy w całej Europie. To jeden z tej piętnastki, położony jest właśnie na południu wyspy. Podczas naszego pobytu mówi się dużo o groźbie wybuchu innego, pobliskiego wulkanu - Katla, ten bowiem eksploduje z niesłychaną regularnością. Co ciekawe, dwa lata później nadal mówi się o jego potencjalnym wybuchu... No, chyba jednak szkoda..., dwa wyjazdy i żadnej erupcji...
Jazda ringiem, samochody mija się okazjonalnie.. |
... i "miasta" mijane po drodze |
Łąki pokryte porostem islandzkim |
W drodze do Jokulsarlon, postój na wschód słońca |
W pobliżu Vik atrakcją jest czarna lawowa plaża Reynisfjara oraz bazaltowe klify Dyrholey będące lęgowiskiem (jednym z zaledwie kilku na świecie) maskonurów, niestety o tej porze roku nie można ich zobaczyć. Chwilowo na klifach lęgną się Japończycy pozując do zdjęć swojemu kumplowi obwieszonemu sprzętem fotograficznym. Czarna plaża jest lekko oszroniona, bo temperatura w okolicy zera, jednak nie ma legendarnego wiatru i morze jest dość spokojne, a w powietrzu unosi się lekka mgiełka pary. Skały sterczące z morza oraz wysokie bazaltowe klify robią monumentalne wrażenie. I co ciekawe, jesteśmy na plaży my w siódemkę i jeden fotograf ze statywem. Patrzę na morze, które odbija słońce prosto w moje oczy, słyszę jak fale lekko, ale rytmicznie rozbijają się o skały i czuję się jak na innej planecie... To była chyba najbardziej sielankowa wersja tego krajobrazu, bo kilka miesięcy później na portalu Guide to Iceland przeczytałam, że na tej samej plaży fala bezpowrotnie porwała turystę z Japonii. Natura na Islandii ma różne oblicza.
Plaża Reynisfjara koło Vik |
Klify Dyrholey koło Vik |
Lodowce przez wieki kształtowały krajobraz wyspy. Niebieskie jeziora, fjordy, polodowcowe doliny i meandrujące rzeki, to zasługa wód lodowcowych zmierzających w stronę morza, często niosących
ze sobą ogromne bryły lodu. Największy z lodowców, to Vatnajokull, jego powierzchnia, to 8300 km kwadratowych, a więc blisko 10% powierzchni wyspy. Niebieskawy lód tworzy surrealistyczne jaskinie, a od czoła lodowca odrywają się bryły lodu, które przez pewien czas pływają po lagunie, a następnie stopniowo, wraz z wodą z laguny zbliżają się do morza, najpierw zalegają na czarnej plaży, potem pływają po wodzie, a morskie fale z hukiem rozbijają się o te największe. Ta laguna, to Jokulsarlon, położona w południowo-wschodniej Islandii jest miejscem, do którego nie pojechać, to grzech ciężki podróżnika. Nie tylko dlatego, że wystąpiło ono jako sceneria filmowa w jednej z części Bonda (A View to a Kill), ale dlatego, że patrząc na lagunę i na Kryształową Plażę pokrytą bryłami lodu odbijającego promienie słońca z całą siłą czuje się podziw dla natury i tego, jakimi różnorodnymi możliwościami dysponuje... I naprawdę nie ma wiele takich miejsc na świecie, może widok Jokulsarlon mógłby się równać z argentyńskim lodowcem Perito Moreno, ale chyba jednak ten islandzki wywołuje większe ciarki. Ciarki, z resztą, to bardzo częsty objaw towarzyszący nam podczas objazdu po Islandii.
Formacje lodowe na lagunie Jokulsarlon |
Na celowniku w rejonie południowym mamy jeszcze dolinę Landmannalaugar położoną w księżycowych górach, niedaleko od południowego ringu. W swojej naiwności zapuszczamy się na szutrową drogę prowadzącą do doliny. Mamy wielkie auta terenowe i opony z kolcami, więc jazda szutrem zimą, to bułka z masłem...., gdyby nie fakt, że po kilkunatstu kilometrach droga okazuje się zamknięta i dalej jechać nie można. Zaraz za szlabanem wielkie osuwisko nie do pokonania nawet przez nasze superfury. No niestety, drogi wewnątrz wyspy zamykane są już we wrześniu, a otwierane dopiero w czerwcu. Stan dróg oraz ich otwarcia i zamknięcia trzeba śledzić na stronie www.road.is, ale o tym dowiedzieliśmy się za późno. Zawróciliśmy więc jak niepyszni i bardzo rozczarowani ruszyliśmy w drogę powrotną urządzając po drodze piknik na bezludnym miejscu biwakowym. Było to dokładnie 11 listopada, imieniny Marcina, ale nikt się nie spodziewał, że jedna z nas zabrała ze sobą z Poznania karton rogali marcińskich (do walizki, rzecz jasna). Na otarcie łez po nieudanej eskapadzie były jak balsam na poparzenie, chyba nigdy w Poznaniu rogale nie smakowały nam tak, jak wtedy, chociaż miały już 3 dni. I właśnie wtedy, przy rogalach i kawie z termosu urodził się pomysł, aby wrócić do Islandii następnego roku latem.
Kanion rzeki Skafta w pobliżu Kirkjubejarklaustur |
Czwarty dzień pobytu i doczekaliśmy się deszczu. Nazywając rzeczy po imieniu, to ulewy. Wreszcie możemy wykorzystać przeciwdeszczową odzież zabraną z Polski. Ta pogoda dopada nas podczas małej wspinaczki niezbędnej, aby z góry móc zobaczyć kanion rzeki Skafta (tuż obok miejscowości Kirkjubæjarklaustur). Nawet w deszczu i przy całkowitym zachmurzeniu woda ma miejscami turkusowy kolor, a słabo zabezpieczone półki skalne wywołują ciarki po raz kolejny.
Pobyt na południu kończymy pod wodospadem Skogafoss. To jeden z największych wodospadów na Islandii. Woda spada z wysokości 60m. Warto wspiąć się na samą górę, aby stamtąd zobaczyć jak ogromne masy wody dosłownie zwalają się w czeluść położoną 60 m niżej.
Ciąg dalszy nastąpi (przynajmniej tak planuję).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz