Mirabelki, to taki relikt z dzieciństwa. Coraz trudniej kupić je na rynku, coraz trudniej spotkać w ogrodach. Po prostu zanikają, jak niektóre odmiany jabłek, np. kosztele, malinówki, czy jonatany. A komu one wszystkie przeszkadzały? Może nie były takie zgrabne i lśniące jak te nowe odmiany sprzedawane ze skrzyneczek ze specjalnymi zagłębieniami na każdą sztukę, ale za to były pyszne, soczyste, chrupiące i pachniały sadem i słońcem. Pamiętam, jak byłam dzieckiem, chodziłam z mamą na rynek i tam kupowałyśmy pachnące mirabelki żółte lub różowe, a potem mama przerabiała je na nadzienia do naleśników, owocową zupę, marmolady i placki. Dzisiaj, żeby coś takiego zrobić, trzeba znaleźć sobie dzikie, niczyje drzewo i narwać samemu.... zanim zostanie wykarczowane pod budowę domów lub biur...
To ciasto z mirabelkami nie pachnie masłem, gdyż jest przygotowane z udziałem oleju, za to jest ono pulchne, wilgotne i utrzymuje świeżość przez kilka dni, jeśli tylko okoliczne piranie nie rozprawią sie z nim dużo wcześniej.