niedziela, 30 marca 2014

Dwusmakowa pascha wielkanocna z wiśniami, figami i orzechami


Pascha pochodzi z Północnej Rosji, gdzie przygotowywana jest i konsumowana raz do roku - na Wielkanoc. Są różne szkoły przygotowywania paschy, ale zasadniczymi składnikami są zawsze: mleko, śmietana, jajka, masło, cukier  i bakalie, a w niektórych wersjach również twaróg. Wszystkie składniki paschy mają swoje symboliczne, religijne  znaczenie. Jajka i mleko symbolizują wiosenne odradzanie się przyrody, cukier i bakalie uważane tradycyjnie za produkty luksusowe, symbolizują bogactwo i dobrobyt, a forma ściętej piramidy nawiązywać ma do kształtu grobu Chrystusa.
Pascha jest pysznym deserem i już dawno rozszerzyłam jej zastosowanie poza stricte wielkanocne menu.
Ponieważ podaje się ją z lodówki, można ją wykorzystać, jako wspaniały, orzeźwiający deser na lato i wtedy koniecznie trzeba przygotować ją ze świeżymi owocami.
Paschę najlepiej wykonać dzień wcześniej, ponieważ, jeśli postoi w lodówce przez noc, znacznie łatwiej ją kroić.

Składniki (8 kawałków):
1 l mleka 3,2%
250 ml śmietany 18%
4 jajka
250 g miękkiego masła
1/2 szklanki cukru
1 łyżka ciemnego kakao
2 łyżki mocnego alkoholu (użyłam rumu) lub nawet spirytusu
2 łyżki soku z cytryny
skórka otarta z 1/2 cytryny
1/2 opakowania mrożonych wiśni bez pestek (rozmrożonych i dobrze osuszonych)
ok. 8-10 podłużnych biszkoptów
do nasączenia biszkoptów: wódka lub rum , sok z cytryny (po 2 łyzki), 1 łyżeczka cukru
bakalie: ja wykorzystałam suszone wiśnie i figi oraz orzechy pekan, ale można też użyć innych bakalii
1/3 opakowania polewy czekoladowej (gorzkiej)
1 opakowanie gazy (1m)



Sposób przygotowania:

  1. W dużym garnku zagotować 1 l mleka, na gorące wlać jajka roztrzepane dokładnie ze śmietaną.
  2. Zmniejszyć ogień i podgrzewać przez 15-20 minut (nie mieszać). Mieszanka nie powinna się gotować tylko delikatnie "bąbelkować". W tym czasie w mieszance wytrąci się coś w rodzaju "serka".
  3. Zgasić ogień i poczekać, aż wszystko wystygnie. 
  4. Na sitku rozłożyć gazę i wylać na nią zupełnie zimną zawartość garnka, poczekać chwilę, aż płyn przeleci przez sitko, a na gazie zostanie sam serek.
  5. Zakręcić gazę dosyć ciasno wkoło serka, położyć na niej talerzyk i coś cięższego (słoik lub kartonik mleka) i odstawić, żeby pozostały płyn dokładnie odciekł (na koniec serek powinien mieć stałą konsystencję tak, że można by go kroić nożem). 
  6.  Masło rozetrzeć na krem w donicy do ucierania ciasta, stopniowo dodawać cukier.
  7. Dodawać po łyżce "serek" cały czas ucierając. Kiedy cały "serek" jest wkręcony w masło i nie czuć już grudek cukru - krem gotowy.
  8. Podzielić krem na 2 części , do jednej dodać 1 solidną łyżkę kakao i alkohol, do drugiej skórkę i sok z cytryny. Wymieszać dokładnie.
Sposób aranżacji:

Sposób 1: 
Zazwyczaj paschę układam w tortownicy wyłożonej biszkoptami nasączonymi mieszanką alkoholu, soku z cytryny i cukru. Na biszkopty kładę jedną warstwę kremu, na nią owoce, potem drugą warstwę, na wierzch bakalie i polewę czekoladową.

Sposób 2:
Tym razem wykorzystałam miskę o płaskim dnie. Miskę należy wyłożyć wilgotną gazą (jej rogi powinny wystawać poza miskę). Na gazie kładziemy masę cytrynową i dociskamy ją do brzegów miski tworząc na środku dołek, w który za chwilę wyłożymy krem kakaowy. Na białej masie układamy wiśnie dociskając je do kremu. Zapełniamy "dołek" kremem kakaowym, wyrównujemy powierzchnię i układamy na niej biszkopty, nasączamy je, a na koniec zakrywamy wszystko wystającymi kawałkami gazy i wstawiamy do lodówki, aby pascha się solidnie schłodziła. Schłodzoną wyjmujemy z lodówki, odsuwamy gazę, na misce kładziemy duży talerz do góry dnem i jednym zręcznym ruchem obracamy wszystko do góry nogami tak, aby pascha wylądowała na talerzu. Delikatnie zdejmujemy gazę, na płaskim wierzchu paschy układamy bakalie i całość polewamy lekko podgrzaną polewą czekoladową. 

środa, 26 marca 2014

Risotto z wędzonym łososiem, rukolą i kolorowym pieprzem


Składniki (2 porcje):
1 szklanka ryżu na risotto (arborio)
1 ząbek czosnku obrany i posiekany
1 - 2 łyżki oliwy z oliwek
1/2 szklanki  białego, wytrawnego wina
0,5 l rosołu drobiowego lub cielęcego
100g wędzonego  łososia pokrojonego w paseczki
garść opłukanej rukoli porwanej na mniejsze kawałki
1 łyżeczka marynowanego czerwonego pieprzu
1 łyżeczka marynowanego zielonego pieprzu (można użyć suszonych ziaren pieprzu, ale wtedy lepiej je rozdrobnić, bo mogą być zbyt twarde)
1 łyżka utartego sera pecorino (może być też parmezan, grana padano albo dziugas)
1 łyżka masła
sól
do dekoracji można zostawić kilka listków rukoli i parę ziaren pieprzu

Sposób przygotowania:

  1. Rozgrzać oliwę, zeszklić na niej czosnek, wrzucić ryż i smażyć przez chwilę mieszając, aż ryż zrobi się lekko szklisty.
  2. Wlać wino i gotować dalej przez ok. 3 minuty, aż wino lekko odparuje. 
  3. Dodać ok. 1/3 rosołu i dalej gotować przez ok. 10 minut dolewając po trochu więcej rosołu w miarę, jak odparowuje.
  4. Kiedy ryż jest już miękki na wierzchu i tylko odrobinę twardy wewnątrz (nie dopuścić do rozgotowania), dodać łososia, rukolę i pieprz, wymieszać, dalej nie gotować.
  5. Dodać masło i utarty ser, wymieszać, jeśli trzeba, to dosolić i risotto gotowe.
  6. Wyłożyć na talerze i udekorować.

wtorek, 25 marca 2014

Tajskie czerwone curry z kaczką


Czerwone curry z papryczek chilli, jakie można kupić w Polsce nie będzie zbyt pikantne, dlatego, jeśli wolimy ostrzejsze, możemy na koniec dodać nieco chilli. Ponieważ jest to curry tajskie, jest przyrządzone na mleku kokosowym. Obowiązkowym dodatkiem jest, oczywiście, ryż, najlepiej tajski ryż jaśminowy. Smacznego!

Tajska czerwona pasta curry domowej roboty



Czerwona pasta curry, podobnie, jak zielona,  jest podstawą wielu potraw typu curry z mięsem, drobiem, rybami, owocami morza, czy też w wersji wegetariańskiej - tylko z warzywami. Można ją kupić w sklepach, ale przygotowana w domu jest znacznie bardziej aromatyczna, tym bardziej, im więcej świeżych składników użyjemy.  Galangal potrzebny do przygotowania pasty jest najtrudniejszym do zdobycia składnikiem, ale można go zamówić przez internet, na przykład w sklepie www.masala.com.pl. Ostatecznie, można go też zastąpić imbirem.
Przygotowaną własnoręcznie pastę można przechowywać w lodówce przez 2 - 3 tygodnie, w tym celu należy przełożyć ją do zakręcanego słoika i z wierzchu skropić olejem.

niedziela, 23 marca 2014

Sałatka z kaczki i mango w stylu tajskim


Mango i kaczka, to smaki dla siebie stworzone. W tej sałatce ważne jest, aby mango nie było zbyt mocno dojrzałe i soczyste, ma być słodkie, ale chrupiące. Pierś z kaczki można usmażyć dzień wcześniej i przechować w lodówce owiniętą w folię aluminiową, będzie łatwa do pokrojenia w cienkie plastry i pięknie różowa. Dressing, to ważny element tej sałatki, gdyż to on nadaje jej orientalny smak, dlatego koniecznie będzie potrzebny olej sezamowy, sos rybny, limonka i chilli, bez żadnych substytutów...

Składniki (2 porcje):
1 filet z kaczki o wadze ok. 250 g
2 łyżki sosu sojowego
2 duże garście kruchej sałaty porwanej na małe kawałki (może być lodowa, ja użyłam rzymskiej)
garstka listków kolendry
garstka listków mięty
1 różowa szalotka lub mała czerwona cebulka
1nieduże, ale dość twarde mango
2 łyżki ziaren sezamu uprażonego na złoto na suchej patelni

sos:
1 łyżka oleju sezamowego + 1 łyżka oleju arachidowego (ewentualnie tylko sezamowy)
sok z jednej limonki
1 płaska łyżeczka brązowego cukru
1 łyżka sosu rybnego
1 czerwone chilli bardzo drobno posiekane

Sposób przygotowania:

  1. Opłukany filet z kaczki natrzeć sosem sojowym i odstawić na 30 min, żeby mięso przeszło smakiem (jeśli mamy czas, to na dłużej).
  2. Filet położyć na zimnej patelni skórą do dołu i podgrzewać na średnim ogniu, aż tłuszcz ze skóry się wytopi i zacznie skwierczeć, a skóra nabierze złotego koloru.  Obrócić na drugą stronę i smażyć jeszcze 3-5 minut, odstawić na bok na ciepłej patelni, żeby mięso "doszło" w środku (powinno pozostać różowe, ale nie ociekające krwią).
  3. Porwane liście sałaty wymieszać z listkami kolendry i mięty, ułożyć na talerzach.
  4. Cebulę lub szalotkę pokroić na cieniutkie krążki, dodać do sałaty.
  5. Mango obrać i pokroić na małe kawałki, dodać do sałaty.
  6. Przestudzone mięso pokroić na plastry i ułożyć na sałatce.
  7. W słoiku połączyć składniki sosu, zakręcić i intensywnie zamieszać, aby powstała jednolita emulsja.
  8. Sałatkę polać sosem i obficie posypać prażonym sezamem, od razu podawać.

czwartek, 20 marca 2014

Sałatka z karmelizowanych buraczków z granatem, fetą i orzechami laskowymi


Składniki (4 porcje):
4 solidne garście mieszanych sałat (np. rukola, roszponka, rzymska, lodowa itp.)
1 duży burak
1 płaska łyżka masła
1 czubata łyżeczka cukru brązowego
1 duży owoc granatu
1/2 opakowania owczej fety (albo bułgarskiego sera szopskiego)
4 łyżki orzechów laskowych
4 łyżeczki suszonych nasion kopru ogrodowego lub włoskiego (dowolnie)

na sos:
3-4 łyżki delikatnego w smaku oleju (użyłąm rydzowego)
2 łyżki octu jabłkowego
2 łyżeczki miodu
szczypta soli

Sposób przygotowania:

  1. Granata przekroic na pół i wybrać pestki. 
  2. Orzechy uprażyć na suchej patelni (łuski oddzielą się), po wystygnięciu lekko rozdrobnić (przynajmniej na połówki)
  3. Obranego buraka przekroić na pół, a każdą połówkę pokroić w cieniutkie plasterki.
  4. Na patelni podgrzać masło, dodać cukier, zamieszać do rozpuszczenia, włożyć buraczki i karmelizować na małym ogniu mieszając, aż staną się miękkie, ale chrupiące (ok. 10 min.). Odstawić do ostygnięcia. 
  5. Składniki dressingu połączyć np. w słoiczku, dodać 1-2 łyżki przegotowanej wody, słoik zakręcić i wstrząsnąć energicznie kilka razy, żeby powstała jednolita emulsja.
  6. Na talerzach rozłożyć porcje sałaty, na nich przestudzone kawałki buraka, posypać pestkami granatu, orzechami i pokruszoną fetą.
  7. Polać sosem, posypać nasionami kopru (jeśli mamy) i od razu podawać.

wtorek, 18 marca 2014

Tajskie zielone curry z indykiem


Zielone curry będzie lekko ostrawe, ale nie nadmiernie pikantne. Jego zielony kolor pochodzi od zielonych papryczek chilli i świeżej bazylii oraz kolendry użytych do przygotowania pasty curry. Ponieważ jest to curry tajskie, jest przyrządzone na mleku kokosowym. Obowiązkowym dodatkiem jest, oczywiście, ryż, najlepiej tajski ryż jaśminowy. Smacznego!

Składniki (3 porcje):
3 łyżki zielonej pasty curry wg. przepisu, który znajduje się tutaj  lub 1 opakowanie gotowej zielonej pasty curry
3 łyżki oleju
3 liście limonki kafir (suszone)
500 ml mleka kokosowego
2-3 łyżki sosu rybnego (może być też sojowy)
1/2 łyżeczki cukru palmowego lub trzcinowego
300 g filetu z indyka (najlepsza byłaby polędwica)
1 średniej wielkości bakłażan (tajskie bakłażany są zielone, ja użyłam takiego, jakie można u nas kupić)
spora garść zielonej fasolki szparagowej (świeżej lub mrożonej w zależności od pory roku)
szczypta soli (opcjonalnie)
1 czerwone chilli
kilka gałązek bazylii (świeża tajska bazylia jest u nas niedostępna, użyłam wiec rodzimej)

Sposób przygotowania:

  1. Bakłażan pokroić w kostkę wielkości ok 2 cm, fasolkę na mniejsze kawałki, indyka w grubsze paski o dł. ok. 3-4 cm.
  2. W woku podgrzać olej, dodać zieloną pastę curry, kiedy poczujemy zapach, dodać ok. 100 ml mleka kokosowego, zamieszać, aby uzyskać jednolitą konsystencję.
  3. Dodać pokrojonego indyka i gotować przez kilka minut powoli mieszając.
  4. Dodać resztę mleka kokosowego, liście limonki, sos rybny oraz cukier, zamieszać do połączenia składników.
  5. Wrzucić pokrojony bakłażan i fasolkę i dalej gotować przez 5-10 minut od czasu do czasu lekko mieszając.
  6. Kiedy warzywa są już miękkie (ale nie rozgotowane) spróbować i ostatecznie doprawić sosem rybnym lub solą, jeśli to konieczne.
  7. Podać curry posypane cienkimi paseczkami czerwonego chilli, udekorować gałązką bazylii.

poniedziałek, 17 marca 2014

Zielona pasta curry domowej roboty


Zielone curry jest chyba najbardziej popularnym tajskim daniem typu curry, a żeby je przyrządzić potrzebujemy pasty, która nada właściwy smak i aromat tej potrawie. Można użyć gotowej pasty ze sklepu, ale przygotowanie jej w domu jest proste, więc polecam ten eksperyment.

Składniki:
5-6 zielonych papryczek chilli
2 łodyżki trawy cytrynowej (białe części)
5-6 listków limonki kafir (mogą być suszone, da się kupić w supermarketach)
10 ząbków czosnku
5 cebulek szalotek
1 łyżeczka kurkumy w proszku (chyba, ze mamy dostęp do świeżej)
imbir lub galangal (ok 5-6 cm)
1 łyżka czarnego pieprzu w ziarnach
garść świeżej bazylii
garść świeżej kolendry
1/2 szklanki wody

Sposób przygotowania:

  1. Chilli oczyścic z pestek, szalotkę, czosnek i imbir obrać.
  2. Wszystkie składniki pokroić na mniejsze kawałki, wrzucić do blendera, dodać wodę i zblendować na miazgę.
  3. Zawartość blendera przełożyć do woka lub garnka i podgrzewać tak długo, aż pasta odparuje z wody i solidnie zgęstnieje.
  4. Pastę przełożyć do słoiczka, po wystygnięciu, jeśli nie używamy na bieżąco, można przechowywać w lodówce nawet 2-3 tygodnie (przed zakręceniem słoika skropić powierzchnię odrobiną oliwy).

Gary pełne curry i lekcja gotowania u Peegan


Jeśli ktoś utożsamia słowo "curry" wyłącznie z przyprawą w intensywnie żółtym kolorze, to popełnia duży błąd.  Bo curry, to nie tylko ten żółty proszek, ale sposób przyrządzania potraw popularny w wielu krajach Południowej i Południowo-Wschodniej Azji. Samo słowo pochodzi od "kari" z języka tamilskiego i oznacza "sos". A więc, w uproszczeniu, potrawa curry, to warzywa i mięso lub ryby pływające w dużej ilości sosu, a podstawą każdego sosu jest odpowiednia mieszanka przypraw i ziół, które różnią sie w zależności od kraju i regionu. Jednym niezmiennym faktem jest obecność chilli w każdej mieszance. Indyjskie curry jest na ogół doprawione jogurtem naturalnym, tajskie - mlekiem kokosowym.
W kuchni tajskiej curry jest ważną częścią menu każdej restauracji. Mając do dyspozycji 3 podstawowe pasty curry, możemy przygotować prawie niezliczoną ilość potraw, bo każde curry - zielone, czerwone i żółte, może być przygotowane, oprócz obowiązkowych warzyw (czasem tez owoców, np. ananasa), z kurczakiem, wieprzowiną, wołowiną, kaczką, rybą, krewetkami, może, jak najbardziej, być tylko warzywne - wegetariańskie. Popularne sa też bardziej specyficzne rodzaje curry różniące się doprawieniem, bardziej przypominające kuchnię arabską.


Pasta curry jest podstawą do przygotowania sosu do curry. Jej obowiązkowe składniki, to papryczki chilli, kolendra, czosnek, tajskie szalotki, czarny pieprz, galangal lub imbir, kurkuma. Gotowe pasty curry są do kupienia w naszych sklepach, ale w tajskich restauracjach przygotowuje się je ze świeżych składników, są nieporównywalnie bardziej aromatyczne. To taka różnica, jak pomiędzy bulionem w kostce, a prawdziwym, domowym rosołem.

Najpiękniej podane curry: w dyni z rzeźbioną "przykrywką"
Do restauracji Peegan trafiamy w poszukiwaniu autentycznej kuchni i domowych dań kuchni tajskiej. Mała restauracyjka położona w środku mikroskopijnej wioski na wyspie Ko Phangan z zewnątrz nie zwraca szczególnej uwagi, gdyby nie szyld i tłum ludzi w środku (w tym miejscowych), wchodzimy wiec na pewniaka.


Nie ma zawodu, jest pyszne curry, rewelacyjny smażony makaron i niebiański sticky rice with mango - czołowy tajski deser. Przy sąsiednim stoliku właścicielka - Peegan prowadzi własnie lekcję gotowania, która budzi moją ciekawość. O kursie gotowania myślałam od początku podróży, ale wciąż prześladowało mnie "I don't have when" (to takie powiedzonko z czasów korporacyjnych), a szkoły gotowania w Chiang Mai, niektóre nawet prowadzone przez Brytyjczyków, kusiły profesjonalizmem w rodzaju master chefa, darmowym transportem, dokumentacją fotograficzną i innymi atrakcjami. Co z tego, jak program napięty i nie ma jak wyciąć dnia na gotowanie. Tu wreszcie mam czas i to jest miejsce, które mi się podoba i, co więcej, nie jest skażone żadną komercją, czy brytyjską organizacją. Umawiam się z Peegan na jutro.
Peegan jest drobną, uśmiechnietą kobietką, pochodzi z Północnej Tajlandii, spod granicy z Laosem. 17 lat temu przyjechała na wyspę Ko Phangan, natychmiast się w niej zakochała  i założyła tu małą restaurację, początkowo były to tylko 2 stoliki.

Peegan przygotowuje pastę na czerwone curry
Z czasem stolików przybyło, ale niewiele, może 5 lub 6, nadal jest to kameralne miejsce, które nie uległo komercjalizacji, a Peegan nie poszła na skróty i nie okrasiła swojego menu frytkami i burgerami, restauracja nie ma nawet swojej strony internetowej. Od lat podaje się tu oryginalne tajskie zupy, curry i inne tradycyjne potrawy. Peegan sama je gotuje w mikroskopijnej kuchence, a każde zamówione danie przyrządza od zera pod zamówienie gości, zapachy niosą się po całej ulicy.
Kiedy przychodzę na lekcję, trójka pozostałych "uczniów" już czeka. Jesteśmy grupą polsko-czesko-niemiecko-izraelską. Każdy wybiera z menu restauracji jedną potrawę do ugotowania (potem, rzecz jasna, do zjedzenia). Będziemy przyrządzać: czerwone curry, zielone curry, smażony makaron ryżowy oraz laap - sałatkę z ryżu i kurczaka. Ale zaczynamy od podstaw, to znaczy od samodzielnego przygotowania zielonej i czerwonej pasty curry. Peegan przynosi świeże składniki i opowiada o każdym z nich. W pewnym momencie otacza nas wianuszek Amerykanów. Z ich przyciszonych rozmów wynika, że spodziewają się, że ten show jest wliczony w ceny dań (błąd, ale i tak nie będą żałować, chyba, że liczą na pizzę), ustawiają się więc w kolejce po stolik.


Nie ma tu wprawdzie indywidualnych unitów dla każdego uczestnika, ale i tak wszyscy mamy pełne ręce roboty: dwoje kroi składniki, dwoje miesza w wokach, Peegan donosi produkty i wydaje kolejne instrukcje w łamanym angielskim. Cztery dania  na osiem rąk, na dwa woki, na dwa blendery i cztery deski do krojenia oraz cztery noże;  praca wre, a w międzyczasie powstają chaotyczne notatki w różnych językach.

 

Kiedy mamy już pasty curry, przygotowanie całej potrawy curry nie trwa już więcej, niż 15 minut. Pozostałe dania - równie szybko. Kolejne gary curry lądują na naszym stole, zaraz potem makaron i laap, jeszcze tylko ryż i już możemy zacząć degustację.



Na deser zamawiamy, już w wykonaniu Peegan (ale zdążyła nam podać recepturę), sticky rice with mango. Jest pysznie...
Przepis na zieloną pastę curry w następnym poście, a pozostałe już niedługo.

czwartek, 13 marca 2014

Żurek - tradycyjna polska zupa z hiszpańskim zacięciem


Żurek, to od dziecka jedna z moich ulubionych polskich zup. Pamiętam jeszcze, kiedy nie można go było kupić w sklepach, jak teraz, mama wysyłała mnie ze słoiczkiem do "kolonialnego" warzywniaka nijakiego Sikory przy ul. Górnośląskiej w Kaliszu. Sikora bowiem posiadł, jako jeden z niewielu, umiejętność produkcji żuru, posiadł też dostęp do mąki żytniej, co w tamtych czasach było czymś elitarnym. Nijaki Sikora (bądź jego żona Sikorowa) nurkował w przepastnej beczce i przy pomocy wielkiego nalewaka wydobywał żur, aby przelać go do mojego słoika rozlewając przy tym połowę, która płynąc po jego rękach skapywała z powrotem do beczki. Słoik kleił się niemiłosiernie do moich rąk, kiedy wracałam do domu, ale za fatygę i uciążliwości kupowałam sobie czasem balonówkę Donalda, głównie dla komiksu, który był w środku i zasilał moją kolekcję.
Żurek pasuje do zimy, więc w ubiegłym roku, kiedy zima zdawała się nie mieć końca, gotowałam go tak często, że trochę nam się znudził, dlatego w poszukiwaniu odmiany, tym razem, zrobiłam całkiem inny żurek, w którym białą kiełbasę zastąpiłam hiszpańskim chorizo, ziemniaki, - batatami, zwykłą cebulę - czerwoną , a majeranek suszonym oregano. Zagrało świetnie. Przez hiszpańskie nuty nadal przebija kwaskowy smak, zupa jest lekko pikantna i nadal przyjemnie rozgrzewająca. Polecam!

Składniki (4 porcje) :
400-500 g hiszpańskiej kiełbasy chorizo (pikantnej) pokrojonej w plasterki
4-5 gałązek tymianku
1 czerwona cebula obrana i pokrojona w kostkę
3/4 łyżki masła
1 duży batat (słodki ziemniak) obrany i pokrojony w kostkę
0,5 l żuru
1 czubata łyżka oregano
odrobina ostrej papryki w proszku
sól



Sposób przygotowania:

  1. W garnku zagotować 1 litr wody, wrzucić pokrojone chorizo, dodać gałązki tymianku, gotować 8-10 minut.
  2. Na maśle podsmażyć cebulę (nie przypalić masła), odstawić na bok.
  3. Do garnka dodać pokrojony batat i gotować jeszcze 5 minut.
  4. Wlać żur.
  5. Dodać podsmażoną cebulę i oregano, doprawić solą i papryką, zagotować i gotowe.

środa, 12 marca 2014

Szakszuka lub shakshuka, czyli śniadanie rodem z Północnej Afryki lub Bliskiego Wschodu


Szakszuka, czy raczej shakshouka, to potrawa pochodzenia tunezyjskiego popularna w Libii, Tunezji, Maroku, Egipcie oraz Izraelu. Samo słowo szakszuka w arabskim slangu znaczy wielki bałagan. Takie tłumaczenie pasuje, jak ulał do wyglądu szakszuki: jest bałagan, ale jest tak kolorowy i apetyczny, że trudno mu się oprzeć.   Ze znanych nam w Polsce potraw szakszuka najbardziej przypomina jajecznicę z pomidorami i papryką, jest jednak czymś innym. W szakszuce główne skrzypce grają warzywa, jajka są tylko dodatkiem, do tego sposób przyprawienia nadaje jej nieco egzotyczny smak, odmienny od tego, do którego przywykliśmy. Idealne śniadanie na sobotę lub niedzielę..., na które inspirację znalazłam w magazynie Food and Friends.

Składniki (2 porcje):
1 płaska łyżeczka kminu rzymskiego
3 łyżki oliwy
1 duża cebula pokrojona w ósemki
1 czerwona papryka pokrojona w paski
1 żółta papryka pokrojona w paski
1 mała papryczka chilli drobno posiekana
1 łyżeczka brązowego cukru muscovado
1 liść laurowy
4 gałązki tymianku
1 łyżka posiekanej kolendry
10 pomidorków koktajlowych przekrojonyych na połówki
sól, pieprz mielony
2 jajka
2 łyżki pokruszonej owczej fety
1 łyżka grubo posiekanej natki pietruszki

Sposób przygotowania:

  1. Ogrzać patelnię, wrzucić na nią kmin rzymski i prażyć przez chwilę, aż zacznie pachnieć.
  2. Dodać oliwę, na oliwie zeszklić cebulę.
  3. Dodać paprykę czerwoną i żółtą, chilli, cukier, liść laurowy, tymianek i kolendrę, smażyć razem ok. 5 minut uważając, żeby nie zrumienić warzyw.
  4. Dodać pomidory, sól i pieprz mielony, podlać 1/2 szklanki wody i dusić ok 15 minut, aż warzywa będą miękkie i powstanie gęsty sos. 
  5. Na warzywa wbić jajka. Na tym etapie można dalej smażyć szakszukę (pod przykryciem), aż białko jajek się zetnie, a żółtko pozostanie płynne. Ja przemieszałam lekko jajka z warzywami i natychmiast zdjęłam patelnię z ognia, jajka były delikatnie ścięte.
  6. Przed podaniem posypałam szakszukę natką pietruszki i pokruszoną fetą.

wtorek, 11 marca 2014

Jednoosobowe mini pavlovy z kremem mascarpone, marakują, granatem i truskawkami



Pavlova, mimo rosyjsko brzmiacej nazwy, pochodzi z Australii lub Nowej Zelandii. W tej kwestii nie ma zgody między tymi dwoma krajami. Wg. powszechnie głoszonej tradycji, deser ten został przygotowany po raz pierwszy w Perth w Australii w 1926 roku podczas pobytu i dla rosyjskiej primabaleriny Anny Pawłowej. O prawo do autorstwa deseru upominają się też Nowozelandczycy twierdząc, że to właśnie w Nowej Zelandii, w Wellington przyrządzono go po raz pierwszy na cześć tejże gwiazdy w tym samym roku.
Pavlova australijska jest niezwykle prosta, bo to rodzaj  tortu bezowego, na którym układa się bitą śmietanę i świeże owoce. Nawiasem mówiąc, tak sobie myślę, że porcja pavlovy wypełniła chyba 3-dniowy dopuszczalny przydział kalorii takiej primabaleriny...
Ponieważ Pavlova bardzo się kruszy przy krojeniu, przez co niezbyt atrakcyjnie prezentuje się na talerzykach, postanowiłam, tym razem, zrobić małe, jednoosobowe pavlovki, które można ładnie podać każdej osobie. Zmodyfikowałam też krem używając do niego serka mascarpone, zamiast samej kremówki i wykorzystałam, jako główny owoc, marakuję, której kwaśny smak rewelacyjnie pasuje do słodkiej bezy.

Składniki (8 porcji):
beza:
4 białka
szczypta soli
szklanka cukru
2 łyżki brązowego cukru
1 łyżeczka białego octu winnego
1 łyżeczka mąki ziemniaczanej

krem:
350g serka mascarpone
150 ml kremówki
2 łyżki cukru pudru
skórka otarta z 1/2 cytryny
2 łyżki soku z cytryny

dekoracja:
4 owoce marakui
4 truskawki
1 granat (obrane pestki)
8 łyżeczek pistacji (po 1 na porcję)
odrobina cukru pudru



Sposób przygotowania:
beza:

  1. Blachę wyłożyć papierem do pieczenia. Piekarnik nagrzać do 180° C.
  2. Do białek dodać szczyptę soli i ubić na sztywno w robocie kuchennym.
  3. Kiedy białka są sztywne, dodawać cukier  po 1 łyżce (najpierw biały, potem brązowy) dalej ubijając.
  4. Ubijać tak długo, aż piana będzie błyszcząca, a grudki cukru całkowicie rozpuszczone.
  5. Na koniec dodać ocet i mąkę ziemniaczaną, ubijać jeszcze minutę..
  6. Na blachę wyłożyć ubite białko w formie 8 równej wielkości kopczyków.
  7. Blachę wstawić do nagrzanego piekarnika i piec bezy ok. 75 minut zmniejszając po 5 minutach temperaturę do 140 ° C.
  8. Gotowe bezy zostawić do wystygnięcia w piekarniku.
krem:
  1. Rozetrzeć serek mascarpone z cukrem pudrem i skórką z cytryny oraz sokiem z cytryny, następnie ubić śmietanę.
  2. Śmietanę dodawać do serka po łyżce delikatnie mieszając.
  3. Gotowy krem wstawić do lodówki i schłodzić.
sposób podania:
  1. Miąższ z owoców marakui umieścić w kubku i lekko rozetrzeć łyżeczką.
  2. Na każdą bezę wyłożyć czubatą łyżkę kremu.
  3. Krem polać gęstym miąższem marakui, posypać pestkami granatu, a na wierzchu ułożyć ćwiartki truskawek.
  4. Całość posypać grubo posiekanymi pistacjami i lekko oprószyć pudrem.
Smacznego !

sobota, 8 marca 2014

Krem z żółtych warzyw z pesto i grzankami z pumpernikla



Składniki (6-8 porcji):
5 dużych żółtych pomidorów
3 duże żółte papryki
ok. 450 g dyni
2 ząbki czosnku
kilka gałązek oregano
"piętka" sera parmezan lub grana padano
2 łyżki oliwy z oliwek
sól, pieprz mielony
1 kromka pumpernikla na osobę

dekoracja:
ok. 1-2 łyżki pesto Genovese
1-2 łyżki oliwy z oliwek
płatki suszonej ostrej papryki (dowolnie)

Sposób przygotowania:

  1. Pomidory przekroić na połówki, dynię obrać i pokroić na grube plastry, papryki przekroić na połówki i oczyścić z pestek. Wszystkie żółte warzywa ułożyć na blasze wysmarowanej oliwą, skropić oliwą z wierzchu i wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 ° C, piec 30-40 min., aż warzywa będą miękkie.
  2. W garnku podgrzać oliwę, zeszklić na niej pokrojony czosnek, wrzucić upieczone warzywa i smażyć przez chwilę mieszając (nie rumienić).
  3. Do garnka dolać ok. 1/2 litra wody, gotować razem z warzywami ok. 5 minut, po czym zmiksować wszystko razem na gładki krem. Uzupełnić ilość wody tak, aby zupa miała właściwą gęstość. Doprawić solą i pieprzem.
  4. Do zupy wrzucić "piętkę" sera i oregano (najlepiej związać gałązki oregano nitką), gotować jeszcze 5 minut. Zgasić piec i zostawić zupę pod przykryciem na gorącym palniku na 5-10 min., aby ser i zioła puściły smak. Na koniec wyłowić oregano (ser może pozostać, nie rozpuści się do końca, ale będzie dawał dobry posmak)
  5. Pesto połączyć z oliwą i przed podaniem udekorować nim zupę, można też posypać płatkami ostrej papryki. Jako dodatek podać grzanki z pumpernikla opieczone w tosterze.

wtorek, 4 marca 2014

Cielęcina w marynacie pomarańczowo - estragonowej


Składniki (5 porcji):
ok. 1 kg górki cielęcej (jesli jest z kostkami, wygląda ładnie na talerzu, ale może też byc bez kości)
2 ząbki czosnku
1 pomarańcza
garść świeżego, posiekanego estragonu lub 1 płaska łyżka suszonego
kilka łyżek białego, wytrawnego wina
mielony pieprz
bezzapachowy olej do smażenia

na sos:
1 płaska łyżka brązowego cukru
75 ml białego octu winnego
3/4 szklanki rosołu cielęcego lub drobiowego
1 duża łyżka mocno schłodzonego masła


Sposób przygotowania:

  1. Pomarańcz wyszorować, osuszyć i obetrzeć z niej skórkę.
  2. Przygotować marynatę: połączyć rozgnieciony  i posiekany czosnek, estragon, sok z jednej pomarańczy i białe wino.
  3. Mięso dokładnie oczyścić z błon i tłuszczu , przekroić na 2 kawałki (żeby się mieściły na patelni), natrzeć pieprzem i skórką otartą z pomarańczy, ułożyć w misce z marynatą, przykryć i odstawić do lodówki na kilka godzin lub na noc.
  4. Przed smażeniem mięso wyjąć z marynaty i osuszyć ręcznikiem papierowym, marynaty nie wylewać. Mięso natrzeć solą i smażyć na rozgrzanym oleju po kilka minut z każdej strony.
  5. Obsmażone mięso pozostawić na gorącej patelni pod przykryciem lub wstawić do ciepłego (ok. 150°) piekarnika na ok. 10-15 min, aby "doszło" (powinno jednak pozostać różowe i soczyste wewnątrz, można przekroić na pół jeden z kawałków, żeby sprawdzić, czy już jest dobre.
  6. W czasie, gdy mięso dochodzi, przygotowujemy sos: do rondelka wrzucić cukier, podgrzewać mieszając, aż sie roztopi, dodać ocet, następnie rosół i przecedzoną marynatę. Gotować, aż objętość sosu zredukuje się do ok. 100 ml. Na koniec do sosu dodać soki, jakie puści mięso podczas dochodzenia i ponownie lekko zredukować. Zdjąć z ognia i dodać zimne masło mieszając, aż powstanie gładki emulsyjny sos.
  7. Gotowe mięso kroimy na plastry grubości 1-1,5 cm, każdy z jedną kostką (jesli używamy mięsa z kością).
  8. Tak przygotowaną cielęcinę podałam z dyniowo-szafranowym risotto i tagliatelle z pora i cukinii.

poniedziałek, 3 marca 2014

Creme brulee na mleku kokosowym z marakują


Składniki (8 porcji):
2 jajka i dodatkowo 4 żółtka
70g cukru
miąższ z 4-5 owoców marakui
300 ml śmietany kremówki
400 ml (1 puszka) mleka kokosowego
50 g brązowego cukru

Sposób przygotowania:

  1. W dużej misce rozetrzeć jajka, żółtka i cukier, następnie dodać miąższ z marakui i rozcierać jeszcze chwilę.
  2. W dużym garnku połączyć śmietanę i mleko kokosowe i powoli zagotować mieszając. Gdy się zagotuje, zdjąć z ognia.
  3. Po chwili można zacząć dolewać śmietanę do jajek, wlewać cienkim strumieniem jednocześnie delikatnie ubijając masę, która powstaje z połączenia jajek i śmietany.
  4. Masę rozlać do foremek, ustawić je na blasze, a blachę wypełnić wodą do połowy wysokości foremek.
  5. Blachę z foremkami wstawić do pieca nagrzanego do  180° C na ok. 25-35 min (czas zależy od wysokości foremek, przed wyjęciem trzeba sprawdzić delikatnie palcem, czy masa się ścięła).
  6. Kiedy krem wystygnie, posypać każdą porcję brązowym cukrem i skarmelizować go przy pomocy palnika.
Inspirację zaczerpnęłam z książeczki  "Nowa kuchnia włoska - Desery"

Tajska zupa dyniowo - krewetkowa


Składniki (ok. 6 - 7 porcji):

  • ok. 0,5 l rosołu wg. przepisu na  zupę krewetkową (jeśli kupiliśmy krewetki bez pancerzyków, rosół może być tylko na skrzydełkach z kurczaka). Ostatecznie, zamiast rosołu można też użyć wody w takiej samej ilości
  • 200g gotowanych, obranych krewetek, a jeszcze lepiej 35 g suszonych krewetek, które można kupić m.in. tutaj 
  • ok. 450 g dyni obranej i pokrojonej w kostkę
  • 1 cebula pokrojona w ósemki
  • 2 cm świeżego, obranego imbiru w kawałkach
  • 1 czerwone chilli pozbawione pestek i pokrojone na kawałki
  • 1 łodyżka trawy cytrynowej (tylko biała część) pokrojonej na kawałki
  • 1 puszka 400 ml mleka kokosowego
  • 2 łyżki sosu rybnego
  • 1 łyżka cukru trzcinowego
  • kilka gałązek bazylii (w braku tajskiej bazylii użyłam taką, jaką dostałam)
  • pieprz mielony

do dekoracji:

  • kilka listków bazylii 
  • po 2 obrane krewetki na porcję
Sposób przygotowania:
  1. Jeśli używamy suszonych krewetek, należy najpierw zalać je letnią wodą w ilości 3/4 szklanki i moczyć przez 15 minut, jeśli świeżych - usunąć jelita, opłukać i osuszyć.
  2. W naczyniu zmiksować na jednolitą masę następujące składniki: cebulę, imbir, chilli, trawę cytrynową i suszone krewetki razem z wodą, w której się moczyły lub świeże krewetki (w przypadku świeżych , dodać odrobinę wody).
  3. Do garnka wlać rosół (lub wodę), dodać mleko kokosowe, podgrzewać mieszając, żeby uzyskać jednolitą konsystencję.
  4. Kiedy rosół z mlekiem kokosowym prawie się gotuje, dodać mieszankę przypraw, następnie sos rybny i cukier. Mieszając ponownie doprowadzić do zagotowania.
  5. Dodać pokrojoną dynię i gałązki bazylii (zostawiając kilka listków do dekoracji). Gotować na małym ogniu przez 10-15 minut, aż dynia będzie miękka. Na koniec spróbować i, jeśli trzeba, dodać więcej sosu rybnego i trochę mielonego pieprzu. Wygotowane gałązki bazylii można wyłowić.
  6. Podać zupę udekorowaną kilkoma krewetkami i listkami bazylii.
Inspirację dla tego przepisu znalazłam w książce "Easy Thai cookbook"

sobota, 1 marca 2014

Dwa rynki, dwa światy, czyli, jak w kraju o najlepszej kuchni na świecie wylądować na kolacji w globalnej sieciówce

Wieże świątyń i budynków należących do kompleksu Pałacu Królewskiego w Bangkoku
Lubię rynki, wszędzie, czy to jest Jeżycki w Poznaniu, czy Mercado Central w Alicante, czy rynek na Piazza dei Fiori w Rzymie, po protu lubię być w takich miejscach. Jedno spojrzenie na taki rynek daje od razu pogląd na kulturę kulinarną kraju lub regionu. Poza tym zawsze można tam przekąsić coś ciekawego i kupić jakieś przyprawy, których w Polsce nie ma. Nic więc dziwnego, że w zwiedzaniu Tajlandii rynki były w moim planie ważnym punktem programu. Ten pierwszy, o którym już wspomniałam we wcześniejszym poście, jest zlokalizowany na obrzeżach Bangkoku, nazywa się Or Tor Kor i jest ważnym źródłem zaopatrzenia dla wielu miejscowych restauracji, gdyż produkty tu sprzedawane uchodzą za towar najlepszej jakości w porównaniu z innymi, podobnymi miejscami. Jedziemy więc sky trainem kawał drogi, żeby go zobaczyć , po drodze mijamy oblężenie wokół pomnika wolności - w Bangkoku trwają protesty antyrządowe i właśnie ten dzień jest pierwszym dniem akcji  "Bangkok shut down" , która bardzo utrudnia poruszanie się po centrum, dlatego też wybieramy na ten dzień tak odległe miejsce.
Rynki w Tajlandii kwalifikowane są jako "dry market", gdzie sprzedaje się owoce, warzywa, przyprawy, ryż, kwiaty itp. lub jako "wet market", gdzie sprzedaje się mięso,  ryby i owoce morza. Or Tor Kor ma obie sekcje i w ogóle jest dość rozległy, bo ma też strefę gdzie sprzedaje się gotowe potrawy do konsumpcji na miejscu i na wynos.


Rynek jest pod dachem i jest czysty, a pachnie na nim świeżym towarem, to pierwsze pozytywne zaskoczenie, bo w tej temperaturze resztki i odpadki fermentują w oka mgnieniu, a wcześniej widziałam już miejsca, w których mięso było sprzedawane w pełnym słońcu z muchami w gratisie. Potem doczytuję się, że to miejsce jest każdej nocy sprzątane i dezynfekowane, tak więc zanurzenie się w ścieżki między straganami jest naprawdę przyjemnością. Mimo tej mało azjatyckiej higieny, Or Tor Kor jest wciąż miejscem autentycznym  i bardzo azjatyckim ze względu na bardzo egzotyczny, jak dla mnie, asortyment.
Owoce robią duże wrażenie: mango, pomelo, liczi, guava, pitahaya, papaja, występują w różnych odmianach i są tak bajecznie kolorowe, pachnące, piękne i zgrabne, że nie można się na nie napatrzeć. Na niektórych straganach przygotowywane są na poczekaniu gęste soki z miksowanych owoców, od których natychmiast się uzależniamy.

Żółte i zielone mango
Pomelo                                                                   Gac fruit

Dalej lecą orzeszki we wszystkich znanych mi i nieznanych odmianach, prażone, solone, karmelizowane itp., itd. Nie gorzej jest z warzywami: dorodne i zgrabne, intensywnie zielone lub czerwone, widać od razu, że dojrzewały na słońcu, a nie w dojrzewalni. Przy okazji widzę, ile różnych gatunków bakłażanów wyhodowano w tym kraju i, co mnie najbardziej dziwi, malutkie zielone kuleczki, które dzień wcześniej pływały w moim curry, a które podejrzewałam, że są zielonymi groszkami, okazują się także bakłażanami. Podobne spostrzeżenie mam na temat zieleniny. Cale góry pęków zielonych gałązek, które nie przypominają mi kształtem nic znanego okazują się odmianami sałat, kapust i ziół, do tego dziwne w kształcie odmiany fasoli  i dyni oraz zielone szparagi, które u nas maja taki krótki sezon, tam, podobnie, jak inne warzywa, są dostępne przez cały rok.



Robię kolejne okrążenie po rynku i znowu znajduję coś nowego - stragan z korzeniami. To przyprawy, które w Polsce (poza imbirem) znane są tylko w wersji suchej i mielonej: kardamon, kurkuma, galangal, korzeń kolendry i, oczywiście, sam imbir, nie muszę mówić, ile różnych odmian każdego z nich.

Imbir, kurkuma, kolendra, galangal i inne przyprawy korzenne
W części suchej rynku można też kupić suszone ryby i krewetki, (zwłaszcza te drugie są ważnym składnikiem wielu tajskich potraw), suszone chilli o różnych stopniach ostrości, niezliczoną ilość odmian ryżu, w tym ten najbardziej popularny - jaśminowy. I jeszcze jedno, góry gotowych mieszanek do curry. Potrawy typu curry, to podstawa kuchni tajskiej (dlatego później, już nie w Bangkoku, wybiorę się na lekcje gotowania, właśnie curry), a podstawą każdego curry jest odpowiednio skomponowana bardzo aromatyczna pasta składająca się zawsze z chilli  w połączeniu z innymi przyprawami.

Suszone pasty curry
Suszone chilli
Suszone krewetki
W części "mokrej rynku" odkryć jest nieco mniej, chociaż ryby zaskakują mnie swoim wyglądem, a krewetki rozmiarem. Wszystko leży w lodzie i naprawdę pachnie morzem.


Kolorytu dodają stragany z gotowym, gorącym jedzeniem. Przeważają , oczywiście, wszystkie warianty curry, które można zjeść na miejscu bez żadnego ryzyka i są naprawdę przepyszne, a tanie, jak barszcz, a nawet tańsze od barszczu, bo nie wiem, gdzie w Polsce można zjeść barszcz za 4, czy 5 złotych.
I ostatnia sekcja Or Tor Kor - "ready to eat" - gotowe upieczone dania zapakowane w woreczki sprzedawane na wynos: wielkie krewetki, kawały krabów i homarów już upieczone na grillu, do tego paczuszki ryżu gotowane w liściach bananowca i porcjowane owoce, głównie ananasy, pokrojone tak, że wyglądają, jak koronka.



Paczuszki ryżu gotowanego w liściach bananowca
Krojona gujawa, ananas i pomelo

Po skonsumowaniu kilku potraw wypychamy plecak sporą paczką suszonego chilli i suszonych krewetek oraz kilkoma innymi przyprawami i z żalem opuszczamy rynek or Tor Kor.

Jestem nasycona widokiem tajskiego rynku i postanawiam, że ten jeden wystarczy na całą Tajlandię. Kiedy kilka dni później tubylec, a właściwie tambylec, który podróżuje z nami z Sukhothai do Chiang Mai, proponuje nam odwiedziny kolejnego rynku, tym razem na północy Tajlandii, odmawiam, tłumacząc mu, że byliśmy, widzieliśmy, znamy, wiemy i, że już nie jest w stanie nas zaskoczyć i, że szkoda czasu.
On na to: "you can't imagine how many Thai products you still don't know". "Dobra, poddaję się" - mówię, w końcu on jest miejscowy, więc jeśli coś ciekawego może nas ominąć, on wie to lepiej.

Najbardziej na północ wysunięte miejsce w Tajlandii - słynny Złoty Trójkąt, po lewej Birma, po prawej Laos
Rzeka Mekong, po drugiej stronie Laos
Z miejsca, w którym jesteśmy już tylko rzut kamieniem do Laosu i Birmy, co nie pozostaje bez wpływu na kuchnię Północnej Tajlandii, poza tym tu jest znacznie większa bieda, niż w kosmopolitycznym Bangkoku. Zobaczmy więc, co tu się jada.
Stajemy w okolicy miasta Lampang na prawdziwym wiejskim bazarku, wchodzimy i... jest jak u Hitchcocka: zaczyna się trzęsieniem ziemi, a potem napięcie tylko rośnie. Grillowane ropuchy, węże i ptaki, pieczone mrówki, różnej wielkości larwy, robaki nieznanej mi maści i ogromne grillowane karaluchy w pancerzach.

Pieczone żaby i ptaki, a z tyłu węże
 Grillowane nietoperze i karaluchy

Sałatka z grzybami                                              Krojenie grzybów w paski

Przy tym wszystkim podejrzane korzenie i równie podejrzane grzyby oraz zielenina nie przypominająca niczego jadalnego, środki pędów lotosu, czy ryż gotowany w łodygach bambusa,  to pimpuś. "KARALUCHY???" - pytam naszego tambylca. Tak, ucieramy je w moździerzu i dodajemy do sosów sałatkowych. "W życiu nie zjem tu sałatki" - pomyślałam, gdy Suthi rozglądał się, jakby czegoś szukał.
"Dzisiaj nie ma szczurów" - mówi - "normalnie, zawsze są" ("całe szczęście, że dzisiaj jest nienormalnie" - pomyślałam znowu).
"To wy jecie tu szczury???  Przecież, to strasznie brudne zwierzęta" - mówię.
"City rats are dirty but village ones are fine" - słyszę w odpowiedzi. OK, to są szczury organiczne, chyba tak, jak cała reszta towaru, który tu widzę...
O ile na rynek w Bangkoku owoce i warzywa przyjeżdżają z najlepszych plantacji i upraw, o tyle na targowisku, które zobaczyliśmy na północy cały towar był tym, co można znaleźć w lesie, na polu ryżowym, na łące, gdziekolwiek. Wszystko, co się rusza, może potencjalnie trafić do garnka. Niełatwo być zwierzakiem w tym miejscu...
Przy wyjściu z bazarku na jednym ze straganów kobieta smaży w głębokim tłuszczu o kolorze smoły kurze głowy i łapki otoczone w jakimś cieście. Tambylec kupuje kilka sztuk jednego i drugiego. Mówi, że dla psa, a ja patrzę na niego podejrzliwie...

Smażone w głębokim oleju głowy i łapki kurczaków
Kiedy wreszcie dojeżdżamy do Chiang Mai, nie mamy już ochoty na tajską kolację... Wszystko na co możemy się jeszcze zdobyć, to burgery w globalnej sieciówce, którą pogardzam od zawsze, ale, jak mówi jeden mój znajomy "at least you know, what you get". Po dwóch kęsach odstawiamy je, jakoś tak pachną baranem... Chyba trzeba przespać te wrażenia, żeby wrócił apetyt... Taka sytuacja...

Kobieta z plemienia Karen z Birmy mieszkająca na północy Tajlandii
Wioska plemion górskich na północy Tajlandii